"No co ty, ja myję włosy co trzeci dzień." Ile razy takie coś słyszałam, tyle razy żal mi tyłek ściskał, bo ja od bardzo dawna musiałam myć codziennie i to koniecznie rano. Gdybym umyła wieczorem, nie byłoby szans na świeże włosy. To co sprawia, że włosy są po prostu uklejone i tłuste to sebum.
Ciociu Wikipedio, wytłumaczysz nam co to jest sebum?
"Łój skórny (łac. sebum) to naturalny lubrykant [w największym skrócie, substancja nawilżająca] skóry owłosionej i nieowłosionej ssaków, wydzielany przez gruczoły łojowe. Zapewnia miękkość skóry. Tworzy na niej warstwę ochronną antybakteryjną i przeciwgrzybiczą."
A więc to on nawilża naszą skórę i włosy i wcale nie powinien być
traktowany tylko jako zły tłuszcz, przez który wyglądamy jak wytwórnia
smalcu. Owszem, jego nadmiar należy usuwać, myjąc skórę głowy i włosy,
inaczej możemy doprowadzić do tego, że nasze pory się zatkają, skóra nie
będzie miała jak oddychać w efekcie włosy mogą wypadać lub na skórze
rozwiną się bakterie czy grzyby, przez które nabawimy się wyprysków [to
również tyczy się skóry na całym ciele, zauważyłyście, że jeśli często
wypuszczamy grzywkę latem, pojawia się więcej pryszczy na czole? to
właśnie dlatego, że skóra nie ma czym oddychać, a bakterie przez to
mnożą się jak wściekłe.], a nawet łojotokowego zapalenia skóry.
Jeśli z kolei myjemy skórę zbyt często efekty mogą być różne - suchość i
nadwrażliwość [co również może doprowadzić do wypadania włosów],
podrażnienia, łupież suchy lub wręcz przeciwnie - przetłuszczanie się.
Jeśli będziemy na okrągło zmywać sebum, nawet jeśli nie będzie go wcale
zbyt wiele, skóra może zacząć się bronić produkując go jeszcze więcej.
Więc my z uwagi na to, że włosy wyglądają tłusto, zmywamy sebum i to
coraz mocniejszymi szamponami, coraz częściej, przez co skóra się
wścieka, broni jak może i błędne koło się zamyka. Wiem to z własnego
doświadczenia. Swoją obsesją na punkcie całkowicie świeżych włosów
doprowadziłam do tego, że żaden szampon nie był mi ich w stanie domyć
podczas jednorazowego mycia, zawsze musiałam myć włosy 2 razy i to Niveą
do przetłuszczających się włosów, którego skład zaczyna się tak: Aqua,
Sodium Laureth Sulfate, Cocamidopropyl Betaine, Sodium Chloride. A więc
woda i trzy środki myjące - Sodium Chloride to chlorek sodu czyli
najzwyklejsza sól kuchenna, która niestety całkiem skutecznie wysusza
włosy.
Przez takie drastyczne
codzienne oczyszczanie [myłam tak ok 3 lat, a tym szamponem ostatnich
kilka miesięcy] skóra strasznie mnie swędziała, piekła, włosy wypadały
garściami. wystarczyło, że przejechałam dłonią po dopiero co rozczesanym
kucyku a zostawała mi w palcach ich garść. Znajdowałam ich mnóstwo na
ubraniach, podłodze, w pościeli, kilka razy w tygodniu musiałam wyciągać
je z odpływu wanny.. słowem - tragedia. Żeby tego było mało, skóra
przetłuszczała się już tak bardzo, że nie byłam w stanie zostawić
włosów do wyschnięcia, bo miałam po prostu smalec. Musiałam je wysuszyć i
upiąć, w rozpuszczonych wstydziłam się chodzić, bo choć włosy myłam rano, zanim skończyłam
lekcje, zdążyły już wyglądać jak u niektórych po kilku dniach niemycia.
Kiedy zorientowałam się gdzie popełniam błąd, postanowiłam działać.
Całkiem sporo czytałam o szamponach bez SLSów i naprawdę dużo razy
spotkałam się z opinią jakie to dziecięce szampony są super. Więc
wpadłam do Rossmanna i kupiłam Johnsons Baby (był najtańszy) i od razu
po przyjściu do domu umyłam nim włosy. Jak się okazało, włosy szału nie
robiły, były jakby delikatnie nieświeże. Nie tyle niedomyte, ale nie były takie jak tuż po myciu. Jednak to co zauważyłam od
razu, to że skóra mniej swędzi i mniej piecze. Kilka następnych razy
myłam nim włosy i efekt był taki sam. Więc znów umyłam Niveą i znów
problem powrócił. Więc powiedziałam sobie "dobra, niech te włosy
wyglądają jak chcą, ja mam dość ciągłego pieczenia i drapania się jak
przy wszawicy, zresztą jak już kupiłam, to co mam go wylać?" I tak też
wykończyłam butelkę. Już w jej połowie zauważyłam, że włosy
przyzwyczaiły się do delikatniejszego szamponu i są świeże a skóra mniej
piecze i swędzi. Wypadanie włosów co prawda niespecjalnie się
ograniczyło, ale i tak cieszyłam się, że wreszcie skóra się uspokoiła.
Kończąc butelkę, postanowiłam przetestować inny szampon, zaczęłam
zagłębiać się w składy (przy okazji okazało się, że JB wcale nie ma go
tak świetnego. O tym kilka słów TU) i odkryłam miliony świetnych opinii
na temat Babydream. Więc kupiłam. Efekt początkowo był podobny jak w
przypadku JB, włosy delikatnie nieświeże, ale skóra całkowicie przestała
swędzieć i piec, więc pomyślałam, że to MUSI być to i skóra przyzwyczai
się do jeszcze delikatniejszego szamponu. Tak też było. Ilość włosów
która wypadała zmniejszyła się, choć nie do efektu wow i nadal włosy
musiałam myć codziennie. Wiedziałam już, że to kwestia nienawilżonej
skóry, jednak nie wiedziałam co z tym zrobić, bo jeśli nałożyłam odżywkę
na skórę głowy, nie miałam co liczyć, że włosy będą świeże. Przypadkiem
wpadłam na komentarz pod jakimś postem [nie pamiętam nawet gdzie] że
olej kokosowy używany do skóry bardzo ją nawilża i po kilku miesiącach
zauważa się zmniejszenie wypadania i przetłuszczania. Smarować tłuszczem
skórę głowy po to, żeby to potem zmyć? No coś słabo, zwłaszcza, że
sebum nie może być za dużo, ale olej jest ok? Mimo sceptycznego
podejścia spróbowałam i... kupa. Po kilku tygodniach stosowania oleju
kokosowego na skórę głowy i włosy, stuknęłam się w czoło i kupiłam ten
nierafinowany. I on zadziałał dziwnie. Całkiem dobrze zmywał się ze
skóry, więc nie miałam problemu z tłustymi włosami po umyciu, jednak
miałam straszny puch - potem wyczytałam, że to kwestia źle dobranego
oleju do porowatości. Jednak to co również zauważyłam i co było dla mnie
ważniejsze - przetłuszczanie naprawdę się zmniejszyło. Byłam w ciężkim
szoku, kiedy któregoś razu wstałam rano jak zwykle, gotowa myć włosy a
tu... nie trzeba, wyglądały całkiem ok. Nie były już tak świeże jak
zaraz po umyciu, wiadomo, ale nie wyglądały źle. W ten sposób udało mi
się je przyzwyczaić do mycia do drugi dzień, jednak tylko do czasu
dopóki regularnie stosowałam olej kokosowy na skórę głowy. W momencie
kiedy przestałam to robić, problem zaczął się od nowa. Nie jest to dla
mnie tragedią, bo jeśli odstawiając kosmetyk, który mi nie służy, liczę
na to, że skóra czy włosy wrócą do stanu sprzed używania go, więc tego
samego mogę się spodziewać po kosmetyku, który mi służył, nic przecież
nie działa wiecznie.
Oprócz delikatnego szamponu i oleju
kokosowego zaczęłam przestrzegać też kilku zasad i tak udaje mi się
dłużej zatrzymać świeżość włosów.
1.
Myję nie tylko skórę głowy, ale też szczotkę. To chyba dość oczywiste.
Nic nam z wycierania blatu 2.Staram się nie dotykać włosów. Uczeszę się raz i koniec. Nawet do grzywki się
przyzwyczaiłam [mam ją obciętą na bok] i jeśli nie ma wiatru, jestem w
stanie jej nie dotykać a jedynie odrzucać co jakiś czas głową i i tak
nie robię tego zbyt często.
3.Nie suszę gorącym powietrzem. To sprzyja poceniu, więc skóra wydziela więcej sebum a włosy są szybciej tłuste
4.ZAWSZE przed jakimkolwiek czesaniem się, czy to kucyk, czy warkocz czy cokolwiek innego, myję ręce.
5.Unikam drapania skóry głowy, żeby jej nie podrażniać
6.Co kilka myć nakładam na włosy i skórę głowy maskę, [o której napiszę w kolejnym poście] która naprawdę mocno nawilża moje włosy. Początkowo musiałam zmywać ją BabyDreamem aż 3 razy, jednak z czasem i to przestało być konieczne i podwójne mycie, czyli takie jak zwykle, wystarcza.
*7.Drogeryjny suchy szampon to mój wróg. Bardzo mocno przesusza skórę, więc zdecydowanie nie ma na niego miejsca w mojej łazience.
Dużo czytałam o cudownym działaniu drożdży na przetłuszczanie się, jednak po jednorazowym dodaniu ich do maski, nigdy więcej nie odważyłam się tego zrobić. Smród jak cholera, a wypłukać ją było naprawdę dużo gorzej i wyczesać potem włosy również. Drożdże można też pić, jednak ja przez ich smród nie byłabym w stanie tego przełknąć, dlatego zdecydowałam się na łykanie drożdży piwowarskich, kupionych w aptece. Na wnioski jednak jeszcze za wcześnie, ale na pewno się pojawią jak tylko je wyciągnę. :)
Na dzisiaj to tyle, takimi metodami mnie udaje się dłużej utrzymywać świeżość włosów, jednak przestrzegam - nawet jeśli zaczniecie taką "kurację" to nie przyniesie efektów po tygodniu czy dwóch. Do tego trzeba kilku miesięcy, mnie udało się w około 3. Ktokolwiek zna jakieś inne metody lub wypróbował tych i ma ochotę podzielić się swoim zdaniem - wie gdzie może wpisać komentarz. :)
piątek, 24 lipca 2015
Emolienty, proteiny, humektanty czyli dlaczego odżywki nie działają?
Zapewne każdej z nas zdarzyło się już nie raz, że kupiła odżywkę, która była delikatnie mówiąc do dupy. Albo nic nie dawała, albo włosy były po niej sztywne, albo robił się puch, albo strąki i generalnie włosy wyglądały jakby je krowa liznęła. Dlaczego tak się dzieje? Najpewniej dlatego, że równowaga między emolientami, proteinami i humektantami została zaburzona.
Już tłumaczę. W diecie, jeśli nie dostarczymy sobie odpowiedniej ilości węglowodanów, nie będziemy mieć sił, jeśli braknie nam białka organizm "zje" mięśnie, brak tłuszczy może spowodować problemy hormonalne, a ich nadmiar np podwyższenie poziomu cholesterolu we krwi itd. Dlatego trzeba zachowywać równowagę. Nie jest to dla każdego człowieka żyjącego na ziemi [rzucam z głowy] 1:1:1, czy 2:1:5 ale jest to zależne od naszej masy, trybu życia, wieku i miliona innych czynników. Tak samo jest z "dietą" naszych włosów. Nie wszystkie włosy będą lubiły to samo, bo każde włosy mają inną strukturę.
A więc:
Proteiny - są to białka, to wie chyba każdy. :) Z białek, a konkretnie głównie z keratyny składają się nasze włosy.
Emolienty to po prostu oleje,
a Humektanty, to na najbardziej chłopski rozum nawilżacze. Jednak z humektantami sprawa jest o tyle bardziej skomplikowana, że nie do końca one nawilżają, a wyrównują równowagę wodną między naszymi włosami a otoczeniem.
No to po kolei:
Do czego potrzebne nam proteiny?
Na początku, kiedy zaczynałam interesować się pielęgnacją włosów, wyczytałam o laminowaniu włosów żelatyną. Żelatyna ma zawierać [czy tak faktycznie jest, właściwie nie wiem] keratynę. Pomyślałam "wow, super, będę nakładać i włosy będą jak ta lala, przecież z keratyny są zbudowane, to musi być złoty środek dla każdego". No, nie do końca. Jeśli macie ubytki w strukturze włosa, np w wyniku częstego tarcia ręcznikiem czy innych uszkodzeń mechanicznych, owszem, proteiny je uzupełnią i włosy będą w lepszej kondycji, będą też odbite od nasady. Jeśli jednak wasze włosy nie są zniszczone a np jedynie suche - nic to nie da. Proteiny nadbudują się na włosie i zrobimy tym więcej dobrego niż złego. Przeproteinowanie objawia się tym, że włosy stają się sztywne, matowe, łamliwe i nim doprowadzicie je do ładu, zdążą się zniszczyć [wiem to z autopsji]
A emolienty?
Emolienty głównie odbijają światło, przy odpowiednim stosowaniu włosy będą bardziej błyszczące, gładkie jak również dociążone, czyli nie będziemy mieć przysłowiowego siana, no i elektryzowanie powinno się zmniejszyć. Z olejami dostarczamy też naszym włosom witamin i kwasów tłuszczowych, jednak za dużo olei to włosy obciążone, ulizane i strąkujące się, ale chyba tego nie trzeba nikomu tłumaczyć. [Sądzę, że każdej z nas trafiła się maska, po której włosy chociaż dobrze umyte, były właśnie takie]
Humektanty?
Humektanty, jak pisałam wcześniej wyrównują poziom wody, co oznacza, że jeśli zrobimy sobie maskę z samych humektantów a na dworze będzie zbyt sucho - zamiast włosów nawilżymy powietrze - łuski się otworzą, woda wyleci do otoczenia i włosy będą przesuszone.
Fuck yeah! Oszukam system, nałożę taką maskę jak będzie padało, wtedy wchłoną superhiperdużo wody i będą... przenawilżone. Będziemy miały na głowie mięciutki, miły w dotyku, ale jakże paskudnie wyglądający puch. Generalnie humektanty powinno stosować się z emolientami, wtedy nic złego nie powinno się dziać.
W kwestii dobierania dobrego kosmetyku po składzie - nie pomogę. Uważam ze głupie analizowanie każdego składnika w masce czy odżywce i zastanawianie się, czy aby na pewno nie ma za dużo tego czy tamtego. Moim zdaniem to donikąd nie prowadzi, skład kosmetyków trzeba sprawdzić pod względem silikonów i szkodliwych alkoholi, jeśli ich nie ma, przetestować i wtedy stwierdzić, czy maska/odżywka jest za ciężka [zbyt dużo emolientów], włosy są po niej sztywne i/lub matowe [za dużo protein] czy się puszą [za dużo humektantów]. Jeśli zauważacie któryś z "objawów" warto taką odżywkę po prostu ulepszyć.
Jeśli włosy się puszą lub są sztywne, powinno pomóc dodanie do niej odrobiny olejku/oleju/oliwy. [Uwaga! Jeśli po dodaniu oleju włosy puszą się jeszcze bardziej, być może to nie dlatego, że jest go za mało, a jest po prostu nieodpowiedni do porowatości. Ale o olejach jeszcze będzie.]
Jeśli maska jest za ciężka, trzeba dodać do niej trochę protein i/lub humektantów. Humektantem jest na przykład gliceryna, miód, siemię lniane czy aloes. Proteinami np kolagen lub znane najlepiej każdemu żółtko jaja, proteiny pszenicy czy mleczko pszczele.
Ok, a co jeśli odżywka nadal jest do kitu? No to powinna się sprawdzić na kimś innym a jeśli nie, to mamy na co golić nogi lub dodajemy ją do domowej maski [która będzie w następnym poście], choćby w celu poprawienia jej konsystencji. :) Ktoś, coś, jakieś inne pomysły na wykorzystanie odżywki, która jest do niczego
Już tłumaczę. W diecie, jeśli nie dostarczymy sobie odpowiedniej ilości węglowodanów, nie będziemy mieć sił, jeśli braknie nam białka organizm "zje" mięśnie, brak tłuszczy może spowodować problemy hormonalne, a ich nadmiar np podwyższenie poziomu cholesterolu we krwi itd. Dlatego trzeba zachowywać równowagę. Nie jest to dla każdego człowieka żyjącego na ziemi [rzucam z głowy] 1:1:1, czy 2:1:5 ale jest to zależne od naszej masy, trybu życia, wieku i miliona innych czynników. Tak samo jest z "dietą" naszych włosów. Nie wszystkie włosy będą lubiły to samo, bo każde włosy mają inną strukturę.
A więc:
Proteiny - są to białka, to wie chyba każdy. :) Z białek, a konkretnie głównie z keratyny składają się nasze włosy.
Emolienty to po prostu oleje,
a Humektanty, to na najbardziej chłopski rozum nawilżacze. Jednak z humektantami sprawa jest o tyle bardziej skomplikowana, że nie do końca one nawilżają, a wyrównują równowagę wodną między naszymi włosami a otoczeniem.
No to po kolei:
Do czego potrzebne nam proteiny?
Na początku, kiedy zaczynałam interesować się pielęgnacją włosów, wyczytałam o laminowaniu włosów żelatyną. Żelatyna ma zawierać [czy tak faktycznie jest, właściwie nie wiem] keratynę. Pomyślałam "wow, super, będę nakładać i włosy będą jak ta lala, przecież z keratyny są zbudowane, to musi być złoty środek dla każdego". No, nie do końca. Jeśli macie ubytki w strukturze włosa, np w wyniku częstego tarcia ręcznikiem czy innych uszkodzeń mechanicznych, owszem, proteiny je uzupełnią i włosy będą w lepszej kondycji, będą też odbite od nasady. Jeśli jednak wasze włosy nie są zniszczone a np jedynie suche - nic to nie da. Proteiny nadbudują się na włosie i zrobimy tym więcej dobrego niż złego. Przeproteinowanie objawia się tym, że włosy stają się sztywne, matowe, łamliwe i nim doprowadzicie je do ładu, zdążą się zniszczyć [wiem to z autopsji]
A emolienty?
Emolienty głównie odbijają światło, przy odpowiednim stosowaniu włosy będą bardziej błyszczące, gładkie jak również dociążone, czyli nie będziemy mieć przysłowiowego siana, no i elektryzowanie powinno się zmniejszyć. Z olejami dostarczamy też naszym włosom witamin i kwasów tłuszczowych, jednak za dużo olei to włosy obciążone, ulizane i strąkujące się, ale chyba tego nie trzeba nikomu tłumaczyć. [Sądzę, że każdej z nas trafiła się maska, po której włosy chociaż dobrze umyte, były właśnie takie]
Humektanty?
Humektanty, jak pisałam wcześniej wyrównują poziom wody, co oznacza, że jeśli zrobimy sobie maskę z samych humektantów a na dworze będzie zbyt sucho - zamiast włosów nawilżymy powietrze - łuski się otworzą, woda wyleci do otoczenia i włosy będą przesuszone.
Fuck yeah! Oszukam system, nałożę taką maskę jak będzie padało, wtedy wchłoną superhiperdużo wody i będą... przenawilżone. Będziemy miały na głowie mięciutki, miły w dotyku, ale jakże paskudnie wyglądający puch. Generalnie humektanty powinno stosować się z emolientami, wtedy nic złego nie powinno się dziać.
W kwestii dobierania dobrego kosmetyku po składzie - nie pomogę. Uważam ze głupie analizowanie każdego składnika w masce czy odżywce i zastanawianie się, czy aby na pewno nie ma za dużo tego czy tamtego. Moim zdaniem to donikąd nie prowadzi, skład kosmetyków trzeba sprawdzić pod względem silikonów i szkodliwych alkoholi, jeśli ich nie ma, przetestować i wtedy stwierdzić, czy maska/odżywka jest za ciężka [zbyt dużo emolientów], włosy są po niej sztywne i/lub matowe [za dużo protein] czy się puszą [za dużo humektantów]. Jeśli zauważacie któryś z "objawów" warto taką odżywkę po prostu ulepszyć.
Jeśli włosy się puszą lub są sztywne, powinno pomóc dodanie do niej odrobiny olejku/oleju/oliwy. [Uwaga! Jeśli po dodaniu oleju włosy puszą się jeszcze bardziej, być może to nie dlatego, że jest go za mało, a jest po prostu nieodpowiedni do porowatości. Ale o olejach jeszcze będzie.]
Jeśli maska jest za ciężka, trzeba dodać do niej trochę protein i/lub humektantów. Humektantem jest na przykład gliceryna, miód, siemię lniane czy aloes. Proteinami np kolagen lub znane najlepiej każdemu żółtko jaja, proteiny pszenicy czy mleczko pszczele.
Ok, a co jeśli odżywka nadal jest do kitu? No to powinna się sprawdzić na kimś innym a jeśli nie, to mamy na co golić nogi lub dodajemy ją do domowej maski [która będzie w następnym poście], choćby w celu poprawienia jej konsystencji. :) Ktoś, coś, jakieś inne pomysły na wykorzystanie odżywki, która jest do niczego
niedziela, 5 lipca 2015
Alkohole w kosmetykach
Ok, nie było mnie tu całkiem długo, gdyż ostatnio ciągle cierpię na niedoczas, dlatego i dzisiaj będzie krótko zwięźle i na temat, czyli o alkoholach.
Jeszcze do niedawna sama niewłaściwie je postrzegałam, dlatego wpadałam w panikę widząc słowo "alcohol". No ale poszperałam, poczytałam i okazało się, że wiedziałam, że dzwonią, ale nie wiedziałam w którym kościele.
Tak na chłopski rozum, alkohole w kosmetykach możemy podzielić na te "dobre" i "złe", choć i te "złe" pełnią pewne funkcje. A więc do rzeczy:
-Alcohol denat [występuje też pod nazwą SD alcohol lub SD alcohol-40]
-Isopropyl alcohol bądź (choć osobiście chyba się nie spotkałam z tą nazwą) Isopropanol alcohol
-Ethyl alcohol [inaczej Ethanol lub po prostu Alcohol]
-Benzyl alcohol
-Propanol alcohol
Te alkohole są postrzegane jako te złe. Dlaczego? Ponieważ mogą wysuszać włosy i podrażniać skórę głowy. W takim razie po co tam są?
-Alcohol denat pomaga wniknąć innym składnikom we włosy czy skórę, dlatego często znajduje się we wcierkach. Pod warunkiem, że nie podrażnia Waszej skóry głowy, można ją spokojnie używać. Jeśli przy stosowaniu takiej wcierki coś zaczyna się dziać - idź wcierko w cholerę.
-Isopropyl alcohol to delikatny rozpuszczalnik, pomaga odżywkom połączyć się fazie wodnej z olejową. No ale skoro jest rozpuszczalnikiem, wydaje mi się logiczne, że może nie tylko rozpuścić olej w wodzie/wodę w oleju, ale i wierzchnią warstwę włosów.
-Etanol - O nim można by całkiem sporo napisać, jednak to co najistotniejsze Ciocia Wikipedia zawarła jednym zdaniu. "Mieszanina 95,6% etanolu z wodą jest popularnie nazywana spirytusem" I z tym zostawiam Was do wysnucia własnych wniosków. :)
-Benzyl alcohol - kolejny rozpuszczalnik, tyle że (wnioskuję po poczytaniu o nich obu) mocniejszy niż ten wspomniany wcześniej.
-Propanol alcohol - rozpuszczalnik, stosowany też w przemyśle spożywczym i medycynie do dezynfekcji, tak więc oczywistym się dla mnie staje, że w kosmetykach robi za konserwant.
Cała reszta alkoholi głównie nawilża i nie należy się ich bać. Pamiętajmy, że np gliceryna też jest alkoholem, a nie wiem czy znajdzie się krem nawilżający, który nie ma jej w składzie.
Podsumowując: Czy "złych" alkoholi należy się bać?
I tak i nie. Jeśli jesteście pewne, że Wasza skóra głowy nie jest zbyt wrażliwa albo włosy nie niszczą się przy każdym dotknięciu, możecie próbować. Na moją skórę głowy alcohol denat działa jak płachta na byka, ale nie u każdego może się tak dziać, więc czasem warto zaryzykować. Sama kupiłam odżywkę i maskę z Alterry (o nich trzy słowa TU), w której składzie znajdziemy etanol pod swoją podstawową nazwą i nic się złego nie stało.
Na dzisiaj to tyle, trzymajcie się ludziska. <3
Jeszcze do niedawna sama niewłaściwie je postrzegałam, dlatego wpadałam w panikę widząc słowo "alcohol". No ale poszperałam, poczytałam i okazało się, że wiedziałam, że dzwonią, ale nie wiedziałam w którym kościele.
Tak na chłopski rozum, alkohole w kosmetykach możemy podzielić na te "dobre" i "złe", choć i te "złe" pełnią pewne funkcje. A więc do rzeczy:
-Alcohol denat [występuje też pod nazwą SD alcohol lub SD alcohol-40]
-Isopropyl alcohol bądź (choć osobiście chyba się nie spotkałam z tą nazwą) Isopropanol alcohol
-Ethyl alcohol [inaczej Ethanol lub po prostu Alcohol]
-Benzyl alcohol
-Propanol alcohol
Te alkohole są postrzegane jako te złe. Dlaczego? Ponieważ mogą wysuszać włosy i podrażniać skórę głowy. W takim razie po co tam są?
-Alcohol denat pomaga wniknąć innym składnikom we włosy czy skórę, dlatego często znajduje się we wcierkach. Pod warunkiem, że nie podrażnia Waszej skóry głowy, można ją spokojnie używać. Jeśli przy stosowaniu takiej wcierki coś zaczyna się dziać - idź wcierko w cholerę.
-Isopropyl alcohol to delikatny rozpuszczalnik, pomaga odżywkom połączyć się fazie wodnej z olejową. No ale skoro jest rozpuszczalnikiem, wydaje mi się logiczne, że może nie tylko rozpuścić olej w wodzie/wodę w oleju, ale i wierzchnią warstwę włosów.
-Etanol - O nim można by całkiem sporo napisać, jednak to co najistotniejsze Ciocia Wikipedia zawarła jednym zdaniu. "Mieszanina 95,6% etanolu z wodą jest popularnie nazywana spirytusem" I z tym zostawiam Was do wysnucia własnych wniosków. :)
-Benzyl alcohol - kolejny rozpuszczalnik, tyle że (wnioskuję po poczytaniu o nich obu) mocniejszy niż ten wspomniany wcześniej.
-Propanol alcohol - rozpuszczalnik, stosowany też w przemyśle spożywczym i medycynie do dezynfekcji, tak więc oczywistym się dla mnie staje, że w kosmetykach robi za konserwant.
Cała reszta alkoholi głównie nawilża i nie należy się ich bać. Pamiętajmy, że np gliceryna też jest alkoholem, a nie wiem czy znajdzie się krem nawilżający, który nie ma jej w składzie.
Podsumowując: Czy "złych" alkoholi należy się bać?
I tak i nie. Jeśli jesteście pewne, że Wasza skóra głowy nie jest zbyt wrażliwa albo włosy nie niszczą się przy każdym dotknięciu, możecie próbować. Na moją skórę głowy alcohol denat działa jak płachta na byka, ale nie u każdego może się tak dziać, więc czasem warto zaryzykować. Sama kupiłam odżywkę i maskę z Alterry (o nich trzy słowa TU), w której składzie znajdziemy etanol pod swoją podstawową nazwą i nic się złego nie stało.
Na dzisiaj to tyle, trzymajcie się ludziska. <3
środa, 10 czerwca 2015
Erica Spindler W milczeniu
Dziś coś z zupełnie innej beczki. :)

Powrót w rodzinne strony, do Cypress Springs w Luizjanie, ma umożliwić Avery znalezienie odpowiedzi na dręczące ją pytanie. Tymczasem dochodzą ją szeptane plotki"
Gdybym nie przeczytała opisu [którego zresztą nie podałam tu w całości, zaraz wyjaśnię dlaczego] zdecydowanie lepiej oceniłabym tę książkę.
Całą historia jest naprawdę naprawdę ciekawa, dość zagmatwana co czyni ją jeszcze bardziej interesującą i rozwiązuje się w sposób... dziwny. Ogólne losy Avery skończyły się tak jak się tego spodziewałam, jednak resztę historii "przepowiedziałam" zupełnie inaczej, więc zdecydowanie mnie to ucieszyło.
Ciągle pojawiała się mowa pozornie zależna, która już w połowie trochę mnie wykańczała. Te szczegółowe myśli i lęki bohaterów wypowiadane przez narratora zdecydowanie nie budowały napięcia [a wnioskuję, że po to tam były] a mnie jedynie nudziły, bo pojawiały się na każdym kroku, a jak wiadomo - co za dużo to niezdrowo.
Jak wspomniałam, tę książkę oceniłabym o wiele lepiej gdyby nie ten opis na okładce, który był jednym wielkim spojlerem [!]. Naprawdę, to co wyczytałam na jego końcu działo się już w połowie książki, więc praktycznie do połowy czytałam tylko z myślą "kiedy zaczynie się w niej dziać coś, czego ja jeszcze nie wiem?" A więc kochane ludziska, niech Was ręka Boska strzeże przed czytaniem tego opisu do końca. Zdecydowanie tyle ile zamieściłam wystarczy.
Podsumowując: Historia zdecydowanie dobra, choć nie jedna z tych po których czuję niedosyt. Jednak ten spojler i język trochę psują efekt.
To dziś na tyle ludzika.
Buziole. : **
wtorek, 9 czerwca 2015
Odżywka do paznokci Golden Rose Black Diamond
O tej odżywce dowiedziałam się z mojego żywego repetytorium wiedzy na
temat makijażu, piercingu i manicure - Ewy Grzelakowskiej a konkretnie z TEGO filmu i byłam równie podekscytowana jak ona. A ponieważ wcześniej używałam
Eveline 9w1 i czasami było to dla moich paznokci za dużo, tę musiałam
wręcz mieć.
Eveline trochę utwardziła płytkę, zdecydowanie lepiej
trzymał się na niej lakier, ale stała się szorstka, po zmyciu lakieru
miałam wrażenie, że po prostu lekko się łuszczy. Więc kupiłam tę. Użyłam
jej kilka razy i miałam wrażenie, że paznokcie są nieco twardsze i ciut
szybciej rosną, ale żeby dokładnie to ocenić obcięłam je na krótko i
pomalowałam zaczynając w ten sposób test.
Na opakowaniu napisane jest aby nakładać raz w tygodniu po dwie warstwy i tak też planowałam robić. Jednak w pracy odżywka zdecydowanie za szybko mi się ścierała, więc szybko zmieniłam taktykę na jedną warstwę dwa razy w tygodniu.
10 maja
13 maja
wydaje się że nie urosły przez te 3 dni ani odrobinkę. Ale urosły. I to całkiem całkiem, tyle że wydłużyło mi się odrobinę przez lata obgryzane do krwi łożysko, co cieszyło mnie niezmiernie. :)
21 maja
24 maja
i tu znów wydaje się, że nic nie urosły i w ogóle nic się nie zmieniło. Ale
urosły. I to całkiem sporo. Całkiem dużo je spiłowałam, bo mój naturalny
kształt nie jest za ładny, poza tym wskazujący solidnie mi się
rozdwoił, więc nie było mocy.
30 maja
5 czerwca
A więc oto efekt po prawie 4 tygodniach. [zastanawiam się czemu na tych zdjęciach wychodzą mi takie serdelkowate łapy]
Czy ta odżywka działa?
Tak. Zdecydowane tak. Bez żadnej moje paznokcie nie chcą rosnąć, po tej rosną zdecydowanie szybciej. Nadal się rozdwajają, ale teraz idzie to przeżyć, nie odchodzą mi całe płaty. Poza tym płytka trochę stwardniała, choć nie jest to efekt wow, wreszcie nie są jak papier toaletowy. Przestała się też łuszczyć jak po Eveline no i łożyska chyba minimalnie się wydłużyły.
Efekt jest zadowalający, jednak nadal nie jest to mój złoty środek.
Co jeszcze mogę o niej powiedzieć: Faktycznie, tak jak mówiła RLM jest
rzadziutka, więc można nałożyć superhipercienką warstwę. Jednak ma ona i
wadę. Smród. Ona śmierdzi jak cholera. Zwykły lakier do paznokci czy
odżywka z Eveline się przy niej chowa. Malując paznokcie tą zdecydowanie
szczypią mnie oczy i gardło. Mocno się też ściera [świeża, choć już dobrze wyschnięta warstwa nie wytrzymała wcale kilku minut brzdękolenia na gitarze]
Na dziś to tyle. Zdjęcia jakością straszą, jednak efekty w miarę widać. Kolory są strasznie przekłamane. Lakier na ostatnim zdjęciu to odcień 320 rapid ruby czyli coś w stylu ciemnej czerwieni a tu wygląda jak coś wpadającego w fiolet. No nic, mam nadzieję, że zostanie mi to wybaczone. :)
czwartek, 4 czerwca 2015
Uszkodzenia mechaniczne.
Myślałam, że nie dodam tego posta, bo to wszystko wydaje mi się taaaaaakie oczywiste, ale po dzisiejszej wizycie koleżanek i pytaniu jednej z nich co ja nakładam, że wyglądają lepiej niż kiedyś zaczęłam się zastanawiać, czy ja faktycznie nakładam na nie aż tak wiele? Właściwie nie. Właściwie to co przede wszystkim pomogło moim włosom to unikanie uszkodzeń mechanicznych. Oczywiście kosmetyki też dały całkiem sporo, ale włosy to jednak wytwór naskórka, który jest tkanką martwą, więc to co trzeba robić przede wszystkim, to ich nie niszczyć. A zatem gdzie popełniamy błędy?
1. Mycie włosów. - Po pierwsze skóra głowy. Skóra nie ziemniak, nie potrzebuje skrobania, a raczej masażu. Więc zamiast drapać i szorować ją paznokciami, masujmy ją opuszkami palców.
Po drugie włosy - jeśli już konieczne jest umycie ich na całej długości, np aby domyć kosmetyki do stylizacji bądź przygotować włosy do farbowania, pamiętajmy, żeby ich nie trzeć a jedynie delikatnie wmasowywać w nie szampon zgodnie z kierunkiem włosa. Od nasady po końce, nigdy odwrotnie.
2. Wycieranie - owijamy włosy i trzemy ręcznikiem. Brrr.. Nie wolno! Nie trzyjmy włosów a jedynie po nałożeniu ręcznika wygniatajmy z nich wodę lub po prostu zostawmy go na kilka minut. To zapobiegnie ich wyrwaniu, połamaniu i otwarciu łuski.
3. Śpimy z mokrymi włosami. - Mokre włosy są jednak bardziej podatne na wyrywanie i tarcie, dlatego maltretowanie ich w ten sposób przez CAŁĄ NOC nie wpływa na nie dobrze. Sama od dawien dawna nie kładę się z mokrymi włosami, bo od jakichś 5 lat myję je rano i suszę. Jeśli jednak myjecie włosy wieczorem - dajcie im wyschnąć lub wysuszcie je niezbyt gorącym powietrzem suszarki. Odpowiednie suszenie wcale ich nie zniszczy. Jednak o tym było w TYM poście.
Ciekawostka dla tych, których nie przekonuje wieczorne czekanie ani suszenie - 2 lata temu leżałam na jednej sali z chłopakiem, który przez spanie z mokrymi włosami [a miał mniej więcej co łopatek] będąc przeziębionym nabawił się infekcji, która dostała mu się potem do serca. Do szpitala trafił karetką.
4. No śpię w suchych a i tak wyglądają jak kupa. Co jest? A może śpisz w rozpuszczonych? No właśnie, włosy należy upiąć w luźny kok bądź warkocz, wtedy zdecydowanie mniej się ocierają i niszczą. Ja często rano robię francuza lub holendra. Wygląda to dobrze, obejdę tak cały dzień a wieczorem mam to już z głowy, spokojnie w takim kimam. Poza tym jestem prawie pewna, że zauważycie po tym, że włosy zdecydowanie mniej się kołtunią. Z własnego dzisiejszego doświadczenia wiem, że tak jest. Zasnęłam wczoraj w rozpuszczonych a dzisiaj nie dość, że wstałam jak czupiradło, to jeszcze nawyrywałam ich kupę przy rozczesywaniu.
5. Jakieś takie wytarte te włosy, jakieś takie liche.. sianowate.. - niewłaściwe upięcie, bądź niewłaściwa gumka mogą być tego przyczyną. Jeśli upinamy włosy w wysoki, ciasny kok a wieczorem po jego rozpuszczeniu czujemy ulgę, to znak, że coś jest nie tak. Cebulki nie powinny nas boleć. Czasami wystarczy upiąć takiego koka delikatniej lub chociaż od czasu do czasu zastąpić go warkoczem a włosy szybko nam podziękują. Ja z takich właśnie szybkich, ciasnych "czochrańców" zrezygnowałam i naprawdę duuużo to dało.
Do tego gumka. Niech Was kochane dziewczęta łapy nie świerzbią na widok gumek z metalowymi wstawkami.
W nie wplątuje się ich mnóstwo, wiecznie tylko się wyrywają lub odłamują. Taka sama połączona maleńkim stopem będzie zdecydowanie lepsza.
Jednak takie jeśli pokryte są brokatem i/lub ozdóbkami może równie mocno szarpać włosy.
Najlepsza będzie ta z froty, mięciutka, typowa dla dzieci, jednak moim zdaniem nie wygląda ona dobrze, nawet czarna czy brązowa, więc wybieram mniejsze zło.
Dobrym rozwiązaniem będzie też gumka atłasowa, jednak moje włosy są na tyle śliskie, że mi się po prostu zsuwa.
Jeśli - jak ja - lubicie wysokie kucyki, zostając w domu dobrze jest obciąć fragment bawełnianej skarpetki i to nosić jako gumkę. Uwierzcie - trzyma całkiem dobrze, a nic na niej nie zostanie. Jedynie wygląda idiotycznie, ale kogo to obchodzi?
Jeśli używacie tych
gumeczek do upięcia warkocza/warkoczy, nie ma co na nich oszczędzać. Zdejmowanie ich to zło. Trzeba je rozciąć. TYLKO OSTROŻNIE! Nie chcemy przecież pociąć włosów.
Wiele włosomaniaczek używa gumek Invisibobble
sama jej nie mam, więc nie mogę powiedzieć czy dobrze trzyma włosy i faktycznie ich nie wyrywa, jednak do mnie one po prostu nie przemawiają. Wyglądają jak kabel od telefonu, co mnie nie podoba się zupełnie, na dodatek jedna paczka [3 gumki] kosztuje w granicach 10-20zł. Biorąc pod uwagę, że kupuję gumki wręcz hurtowo, bo ciągle je gubię, nie wydoliłabym finansowo.
6. Wsuwki - pamiętajmy, że wsuwka wsuwce nierówna. Wybierajmy takie z kuleczką na końcu, żeby nie drapała i nie podrażniała nam skóry głowy.
7. Rozczesywanie. Na sucho czy mokro? Jedni uważają, że ABSOLUTNIE NIE NA MOKRO, włosy są wtedy bardziej podatne na uszkodzenia i należy je rozczesywać na sucho. Inni uważają, że na sucho NIE DA RADY rozczesać, jeśli wyschną nierozczesane są zbyt mocno poplątane i mnóstwo się ich wyrywa, nie ma siły - trzeba mokre.
Ja nie opowiem się po żadnej ze stron, bo każda ma po trochę racji i oba te argumenty są słuszne. Moim zdaniem włosy trzeba obserwować i sprawdzać kiedy wypada ich mniej i mniej je szarpiemy. Ja dzień w dzień rozczesuję je na mokro, używając przy tym odrobiny odżywki bez spłukiwania i to im służy najlepiej. I każdemu radzę znaleźć swój sposób.
8. Kurtki, zamki, ramiączka od toreb.. Brrr.. One często całkiem skutecznie wyrywają i łamią nam włosy. Posiadaczkom długich włosów chyba nie muszę tego mówić. Uważajmy! Po prostu. Jeśli uwielbiacie chodzić w rozpuszczonych włosach, na czas wyjścia warto zwinąć je w prowizoryczny koczek i upiąć jedną lub dwiema wsuwkami. Po przyjściu do szkoły bądź pracy wyjmujemy wsuwki i już. Włosy nie powinny się od tego odgnieść a na pewno się nie powyrywają ani nie naelektryzują. Ja jednak zimą preferuję je upiąć, tak mi jest po prostu wygodniej.
No to dziś na tyle dziewoje. Mam nadzieję, że było to miłe czytadło i czyjeś włosy się dzięki temu poprawią a zwłaszcza Twoje Aga! <3
1. Mycie włosów. - Po pierwsze skóra głowy. Skóra nie ziemniak, nie potrzebuje skrobania, a raczej masażu. Więc zamiast drapać i szorować ją paznokciami, masujmy ją opuszkami palców.
Po drugie włosy - jeśli już konieczne jest umycie ich na całej długości, np aby domyć kosmetyki do stylizacji bądź przygotować włosy do farbowania, pamiętajmy, żeby ich nie trzeć a jedynie delikatnie wmasowywać w nie szampon zgodnie z kierunkiem włosa. Od nasady po końce, nigdy odwrotnie.
2. Wycieranie - owijamy włosy i trzemy ręcznikiem. Brrr.. Nie wolno! Nie trzyjmy włosów a jedynie po nałożeniu ręcznika wygniatajmy z nich wodę lub po prostu zostawmy go na kilka minut. To zapobiegnie ich wyrwaniu, połamaniu i otwarciu łuski.
3. Śpimy z mokrymi włosami. - Mokre włosy są jednak bardziej podatne na wyrywanie i tarcie, dlatego maltretowanie ich w ten sposób przez CAŁĄ NOC nie wpływa na nie dobrze. Sama od dawien dawna nie kładę się z mokrymi włosami, bo od jakichś 5 lat myję je rano i suszę. Jeśli jednak myjecie włosy wieczorem - dajcie im wyschnąć lub wysuszcie je niezbyt gorącym powietrzem suszarki. Odpowiednie suszenie wcale ich nie zniszczy. Jednak o tym było w TYM poście.
Ciekawostka dla tych, których nie przekonuje wieczorne czekanie ani suszenie - 2 lata temu leżałam na jednej sali z chłopakiem, który przez spanie z mokrymi włosami [a miał mniej więcej co łopatek] będąc przeziębionym nabawił się infekcji, która dostała mu się potem do serca. Do szpitala trafił karetką.
4. No śpię w suchych a i tak wyglądają jak kupa. Co jest? A może śpisz w rozpuszczonych? No właśnie, włosy należy upiąć w luźny kok bądź warkocz, wtedy zdecydowanie mniej się ocierają i niszczą. Ja często rano robię francuza lub holendra. Wygląda to dobrze, obejdę tak cały dzień a wieczorem mam to już z głowy, spokojnie w takim kimam. Poza tym jestem prawie pewna, że zauważycie po tym, że włosy zdecydowanie mniej się kołtunią. Z własnego dzisiejszego doświadczenia wiem, że tak jest. Zasnęłam wczoraj w rozpuszczonych a dzisiaj nie dość, że wstałam jak czupiradło, to jeszcze nawyrywałam ich kupę przy rozczesywaniu.
5. Jakieś takie wytarte te włosy, jakieś takie liche.. sianowate.. - niewłaściwe upięcie, bądź niewłaściwa gumka mogą być tego przyczyną. Jeśli upinamy włosy w wysoki, ciasny kok a wieczorem po jego rozpuszczeniu czujemy ulgę, to znak, że coś jest nie tak. Cebulki nie powinny nas boleć. Czasami wystarczy upiąć takiego koka delikatniej lub chociaż od czasu do czasu zastąpić go warkoczem a włosy szybko nam podziękują. Ja z takich właśnie szybkich, ciasnych "czochrańców" zrezygnowałam i naprawdę duuużo to dało.
Do tego gumka. Niech Was kochane dziewczęta łapy nie świerzbią na widok gumek z metalowymi wstawkami.
W nie wplątuje się ich mnóstwo, wiecznie tylko się wyrywają lub odłamują. Taka sama połączona maleńkim stopem będzie zdecydowanie lepsza.
Jednak takie jeśli pokryte są brokatem i/lub ozdóbkami może równie mocno szarpać włosy.
Najlepsza będzie ta z froty, mięciutka, typowa dla dzieci, jednak moim zdaniem nie wygląda ona dobrze, nawet czarna czy brązowa, więc wybieram mniejsze zło.
Dobrym rozwiązaniem będzie też gumka atłasowa, jednak moje włosy są na tyle śliskie, że mi się po prostu zsuwa.
Jeśli - jak ja - lubicie wysokie kucyki, zostając w domu dobrze jest obciąć fragment bawełnianej skarpetki i to nosić jako gumkę. Uwierzcie - trzyma całkiem dobrze, a nic na niej nie zostanie. Jedynie wygląda idiotycznie, ale kogo to obchodzi?
Jeśli używacie tych
gumeczek do upięcia warkocza/warkoczy, nie ma co na nich oszczędzać. Zdejmowanie ich to zło. Trzeba je rozciąć. TYLKO OSTROŻNIE! Nie chcemy przecież pociąć włosów.
Wiele włosomaniaczek używa gumek Invisibobble
sama jej nie mam, więc nie mogę powiedzieć czy dobrze trzyma włosy i faktycznie ich nie wyrywa, jednak do mnie one po prostu nie przemawiają. Wyglądają jak kabel od telefonu, co mnie nie podoba się zupełnie, na dodatek jedna paczka [3 gumki] kosztuje w granicach 10-20zł. Biorąc pod uwagę, że kupuję gumki wręcz hurtowo, bo ciągle je gubię, nie wydoliłabym finansowo.
6. Wsuwki - pamiętajmy, że wsuwka wsuwce nierówna. Wybierajmy takie z kuleczką na końcu, żeby nie drapała i nie podrażniała nam skóry głowy.
7. Rozczesywanie. Na sucho czy mokro? Jedni uważają, że ABSOLUTNIE NIE NA MOKRO, włosy są wtedy bardziej podatne na uszkodzenia i należy je rozczesywać na sucho. Inni uważają, że na sucho NIE DA RADY rozczesać, jeśli wyschną nierozczesane są zbyt mocno poplątane i mnóstwo się ich wyrywa, nie ma siły - trzeba mokre.
Ja nie opowiem się po żadnej ze stron, bo każda ma po trochę racji i oba te argumenty są słuszne. Moim zdaniem włosy trzeba obserwować i sprawdzać kiedy wypada ich mniej i mniej je szarpiemy. Ja dzień w dzień rozczesuję je na mokro, używając przy tym odrobiny odżywki bez spłukiwania i to im służy najlepiej. I każdemu radzę znaleźć swój sposób.
8. Kurtki, zamki, ramiączka od toreb.. Brrr.. One często całkiem skutecznie wyrywają i łamią nam włosy. Posiadaczkom długich włosów chyba nie muszę tego mówić. Uważajmy! Po prostu. Jeśli uwielbiacie chodzić w rozpuszczonych włosach, na czas wyjścia warto zwinąć je w prowizoryczny koczek i upiąć jedną lub dwiema wsuwkami. Po przyjściu do szkoły bądź pracy wyjmujemy wsuwki i już. Włosy nie powinny się od tego odgnieść a na pewno się nie powyrywają ani nie naelektryzują. Ja jednak zimą preferuję je upiąć, tak mi jest po prostu wygodniej.
No to dziś na tyle dziewoje. Mam nadzieję, że było to miłe czytadło i czyjeś włosy się dzięki temu poprawią a zwłaszcza Twoje Aga! <3
środa, 3 czerwca 2015
"Nie trzeba mieć tysięcy na koncie, żeby o siebie dbać" czyli moje ulubione i znienawidzone [tanie] zapasy łazienkowe.
Dziś coś bardziej konkretnego, niż tylko wskazówki czyli kosmetyki, których używam. Są to kosmetyki, które pasują mnie, dlatego podkreślam - niekoniecznie będą dobre dla każdego. :)
1. Szampon - Niezastąpiony Babydream
Początkowo wydawało mi się, że nie do końca domywa włosy i to nic dla mnie. Być może tak było, ponieważ moja skóra głowy mocno się przetłuszcza, a ten szampon nie zawiera SLS ani innego tego typu gunwa, ale stopniowo udało mi się ją przyzwyczaić. :)
Zapach jest dość delikatny, znikomy, co dla mnie jest super, bo jestem zdecydowanie antyzapachowa i dla mnie wszystko co pachnie intensywnie po prostu śmierdzi.
Cena: ok 6zł/250ml
2. Odżywka Alterra bio-owoc granatu & bio-aloes
Używałam jej codziennie po myciu. Jeśli nakładałam ją tylko na chwilę, była w porządku, ale jeśli nałożyłam ją na dłużej, tzn chociaż na 15min, była dla mnie świetna. Jeśli chodzi o jej skład, to na drugim miejscu ma etanol, który jednak jest uważany [również przeze mnie] za jeden ze szkodliwych alkoholi i zazwyczaj się go boję. Jednak kupując ją, nie patrzyłam na skład, bo się na tym nie znałam. I okazało się, że ta odżywka nic złego nie zrobiła z moimi włosami. Nie wiedzieć czemu, być może etanol moim włosom po prostu nie szkodzi, ale były po nim naprawdę odżywione, gładkie i miękkie.
Cena: ok 10zł/200ml. Ja kupiłam ją, bo pilnie potrzebowałam jakiejkolwiek a ona była w promocji za 6zł. Opłaciło się.
3. L'biotica Biovax dwufazowa odżywka bez spłukiwania do włosów ciemnych.
Jest jeszcze do włosów jasnych i szczerze nie mam pojęcia czym się różnią, ale jako że mam ciemne włosy wybrałam właśnie tę. Bardzo ją lubię, jednak zdecydowanie jest ona za lekka, żeby używać ją jako jedyną. Włosy pięknie się po niej rozczesują, jednak jeśli nie dociążę ich jakąś jeszcze, nie ma siły - spuszą się.
Cena: 18zł/200ml. Używam jej prawie codziennie [w zależności co i ile nałożę wcześniej] od Wielkanocy i póki co poszła mi nawet nie 1/3 butelki
4. Odżywka Nivea Long Repair, włosy łamliwe, rozdwajające się lub długie.
znowu ukradłam komuś zdjęcie [stąd ten październik 2013] za co przepraszam. Kupując ją przeczytałam skład, jednak powierzchownie i chociaż nie dopatrzyłam się w niej szkodliwych alkoholi, których tam nie było, nie dopatrzyłam się też silikonu, który jednak zaczaił się gdzieś na 8 czy 9 miejscu składu [śmiejcie się, nie mogę się doliczyć]. Zauważyłam go dopiero w domu, kiedy w konsystencji przypominała dawno temu używany silikon z biosilka i zainteresowało mnie to dlaczego. Postanowiłam dać jej szansę, jednak zażałowałam, że podarowałam jej ciepły kącik w mojej łazience. Trudno mi było ją spłukać z rąk, a co dopiero z włosów. Trochę z nią eksperymentowałam, nakładałam po myciu, przed nim na mokre bądź suche włosy, za każdym razem z takim samym efektem - żadnym. Początkowo wydawało mi się, że coś tam daje, jednak któregoś razu jej nie użyłam, a zastąpiłam ją jedynie Biovaxem i okazało się, że - i tak ledwie widoczne - wygładzenie było kwestią silikonu.
Cena: 13zł [?]
5. Sylveco, Balsam myjący do włosów z betuliną i tej samej firmy odbudowujący szampon pszeniczno-owsiany.
Miałam takie same próbki jak na tym zdjęciu. Po tym jak dostałam w sklepie zielarskim po jednej, uznałam, że nie ma sensu tego nawet używać. Bo niby jakim cudem ma mi wystarczyć 10ml na jedno podwójne mycie? A przecież nie będę mieszać obu, bo jak ocenię, który jest dobry? Więc poszłam wysępić kolejne. I okazało się, że jedna próbka wystarczyła mi na dwa podwójne mycia. Tak więc jego wydajność jest świetna. Nie ma on SLSów, zapach ma hmm.. dla mnie nieprzyjemny, ale znikomy. Czułam go, tylko jeśli powąchałam kropelkę wylaną na rękę, na włosach też nie utrzymywał się wcale, dla mnie bomba. Ale czy mył? Tak. I jeden i drugi zdecydowanie tak. Jednak mimo to różnice widziałam kolosalne.
a) po balsamie włosy były gładkie, delikatne, mięciutkie, nic nie swędziało, nic nie piekło, nie przetłuszczały się szybciej - szampon idealny, tylko trochę drogi, ok 28zł, w porównaniu do Babydream [6zł] mocno naciągnąłby mój skromny budżet. Jednak na pewno do niego wrócę.
b) szampon pszeniczno-owsiany, hmmmm.. jestem na nie. Myłam nim w tym krótkim okresie kiedy włosy doprowadzałam do ładu po przeproteinowaniu, no a że w nim jest całkiem sporo protein... chyba nie muszę mówić jakie kuku mi zrobił na głowie. Być może w normalnych warunkach nic by się nie stało, ale i tak wolę nie ryzykować.
6. maska alterra granat - dokładnie ta sama co odżywka o której wcześniej wspominałam.
Odżywka była bardzo gęsta, więc nie wiedzieć czemu, spodziewałam się, że maska będzie jeszcze gęściejsza. Nie jest. Ma konsystencję hmm.. kremu do rąk? Póki co nałożyłam ją tylko raz i... zakochałam się <3 Po tej zdradzie z beznadziejną Nivea Long Repair, cieszę się, że przeprosiłam się z Alterrą. Dla mnie ta maska jest cudowna. Trzymałam ją tylko chwileczkę, a włosy wypiły jej niesamowicie dużo. Naprawdę widziałam, że są trochę grubsze. Pokładam w niej nadzieję. Póki co wydaje mi się być niezbyt ciężka, nie mocno tłusta, dociążyła moje włosy, ale ich nie obciążyła. Moja miłość od pierwszego użycia.
Cena: 10zł/150ml
7. Rumiankowy szampon Johnson's baby
Kupiłam go zaraz po tym jak się naczytałam jakie to SLSy są złe. Nie czytałam składu, a jedynie uznałam, że jako dziecięcy szampon będzie delikatny i świetny a tu niespodzianka.
Skład:
-Aqua - woda
-Coco-Glucoside - Poliglukozyd kwasów oleju kokosowego, kosmopedia mówi o nim: "Substancja bardzo łagodna dla skóry i błon śluzowych. Łagodzi ewentualne działanie drażniące wywołane przez anionowe substancje powierzchniowo czynne. Substancja myjąca - usuwa zanieczyszczenia z powierzchni skóry i włosów" Czyli delikatny środek czyszczący. Czyli super. Dalej.
-Sodium Lauroamphoacetate - lauroamfooctan sodu [nawet nie próbuję tego zapamiętać], w każdym razie ciocia Wikipedia mówi, że nawilża i że jest stosowany w kosmetykach do skóry. No świetnie! dalej
-Sodium Laureth Sulfate - upsssss... z TEGO posta już wiadomo co to jest. I szlag trafił psa i nową budę.
dalej nie będę się rozwodzić, to co najważniejsze widać już do tej pory.
Jednak czy ten szampon jest taki do końca zły i spisany na straty? No cóż, skoro już dałam za niego te... 13zł, jeśli mnie pamięć nie myli [za 500ml], to spróbuję, raz kozie śmierć. Efekt? Skóra nie swędziała tak bardzo jak przedtem, ale trochę swędziała. Włosy były świeże, jednak dopiero po kilku dniach stosowania całkowicie dobrze wymyte. To był mój pierwszy szampon, który kupiłam kiedy zaczęłam interesować się włosami i nie uważam, że jest tragicznie zły. Nie jest najlepszy, jednak to właśnie dzięki niemu udało mi się przyzwyczaić skórę głowy do mycia szamponem bez SLS nie chodząc przy tym przez kilka tygodni w smalcu. Nie jest całkowicie delikatny, ale i nie jest całkiem silny, więc jedna butelka jako szampon "przejściowy" się sprawdził. Myślę, że teraz już bym do niego nie wróciła, chyba że traktując go jak szampon z SLS, czyli myjąc nim sporadycznie. No i nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Z tego związku też coś wyniosłam - butelkę. Jednak te z pompką są naprawdę wygodne. :)
KOSMETYKI NIEWŁOSOWE:
1. Sylveco lekki krem nagietkowy.
Nie mam pojęcia w jakim opakowaniu on jest, bo miałam tylko próbkę. 2ml to teoretycznie niedużo, jednak on jest bardzo wodnisty. I właśnie takiego kremu na dzień szukałam. Bardzo lekkiego, który nie zostawi tłustego filmu, natychmiast się wchłonie i od razu będę mogła położyć korektor. No i co najważniejsze, żebym nie musiała się martwić, że włosy przykleją mi się do twarzy i będą tłuste. Jako że moja skóra na twarzy jest dość sucha, nie nawilża on w 100% tak jak bym tego chciała, ale jako krem na dzień się sprawdził. Tej maleńkiej próbki używałam ponad tydzień, więc to całkiem długo.
Niestety ma on jedną solidną wadę: śmierdzi. Niemiłosiernie. Jak wszystko co nagietkowe. Czyli dla mnie starą, zatęchłą piwnicą w której wywieszono mokre ale nadal niewyprane całodniowe męskie skarpetki. Brrrr.. Zapach utrzymuje się około pół godziny, po tym czasie jest do przeżycia.
Cena: ok 23zł/50ml. Jak na to, że 2ml używałam tydzień.. rachunek jest prosty, krem wart zainwestowania. Jeszcze go nie kupiłam, jednak już odkąd skończyła mi się próbka, przymierzam się do niego.
2. Sylveco krem brzozowy
Nie mam niestety zdjęcia, jednak jego też miałam tylko próbkę. Jest to krem, na myśl o którym wpadam w panikę. Użyłam raz - szału nie zrobił. Użyłam drugi - matko boska będę umierać! Miałam po nim jakiś totalny wysyp wielkich bolących pryszczy, które goiły się dobrze ponad tydzień. Serio, to nie były zwykłe pryszcze, tylko twarde, okropne gejzery, których wręcz bałam się dotknąć, bo bolało mnie od tego pół twarzy, a jeden z nich nadal do końca się nie wygoił mimo upływu kilku tygodni. I tak, ja wiem, że na kogoś innego może działać inaczej, jednak na mnie zadziałał tak tragicznie, że bałabym się go komuś polecić.
Cena: chyba ok 26zł, ale szczerze mówiąc nawet nie chcę wiedzieć.
3. Żel do golenia oriflame silk beauty.
Mimo, że zapisując się do Oriflamu byłam dość sceptycznie nastawiona, wszystkie kosmetyki na pokazie mi śmierdziały, zamówiłam krem do rąk [którego zapach mi się wyjątkowo podobał] i żel do golenia. Krem był tak paskudny, że nawet moje stopy go nie lubiły a ja bałam się go komuś dać, więc wylądował w śmietniku. No i tego samego spodziewałam się po tym żelu. Ale jak się okazuje, byłam miło zaskoczona. Początkowo nakładałam go naprawdę sporo, potem zdecydowanie mniej i to również wystarczało. Myślałam, że nim ogolę jedną nogę, na drugiej zdąży wyschnąć, ale nie, nadal był śliski, wręcz.. śluzowaty. Spłukuje się całkiem łatwo, czym też byłam zdziwiona. No i pachnie, hmm.. męskim żelem pod prysznic. Ale po spłukaniu niczego już nie czuć, więc idzie przeżyć. Kosztował chyba.. 10zł/150ml i sobie bardzo chwalę.
No to na tyle z moich ważniejszych kosmetyków ludziska. 3mcie się ramy i majtów mamy. <3
1. Szampon - Niezastąpiony Babydream
Początkowo wydawało mi się, że nie do końca domywa włosy i to nic dla mnie. Być może tak było, ponieważ moja skóra głowy mocno się przetłuszcza, a ten szampon nie zawiera SLS ani innego tego typu gunwa, ale stopniowo udało mi się ją przyzwyczaić. :)
Zapach jest dość delikatny, znikomy, co dla mnie jest super, bo jestem zdecydowanie antyzapachowa i dla mnie wszystko co pachnie intensywnie po prostu śmierdzi.
Cena: ok 6zł/250ml
2. Odżywka Alterra bio-owoc granatu & bio-aloes
Używałam jej codziennie po myciu. Jeśli nakładałam ją tylko na chwilę, była w porządku, ale jeśli nałożyłam ją na dłużej, tzn chociaż na 15min, była dla mnie świetna. Jeśli chodzi o jej skład, to na drugim miejscu ma etanol, który jednak jest uważany [również przeze mnie] za jeden ze szkodliwych alkoholi i zazwyczaj się go boję. Jednak kupując ją, nie patrzyłam na skład, bo się na tym nie znałam. I okazało się, że ta odżywka nic złego nie zrobiła z moimi włosami. Nie wiedzieć czemu, być może etanol moim włosom po prostu nie szkodzi, ale były po nim naprawdę odżywione, gładkie i miękkie.
Cena: ok 10zł/200ml. Ja kupiłam ją, bo pilnie potrzebowałam jakiejkolwiek a ona była w promocji za 6zł. Opłaciło się.
3. L'biotica Biovax dwufazowa odżywka bez spłukiwania do włosów ciemnych.
Jest jeszcze do włosów jasnych i szczerze nie mam pojęcia czym się różnią, ale jako że mam ciemne włosy wybrałam właśnie tę. Bardzo ją lubię, jednak zdecydowanie jest ona za lekka, żeby używać ją jako jedyną. Włosy pięknie się po niej rozczesują, jednak jeśli nie dociążę ich jakąś jeszcze, nie ma siły - spuszą się.
Cena: 18zł/200ml. Używam jej prawie codziennie [w zależności co i ile nałożę wcześniej] od Wielkanocy i póki co poszła mi nawet nie 1/3 butelki
4. Odżywka Nivea Long Repair, włosy łamliwe, rozdwajające się lub długie.
znowu ukradłam komuś zdjęcie [stąd ten październik 2013] za co przepraszam. Kupując ją przeczytałam skład, jednak powierzchownie i chociaż nie dopatrzyłam się w niej szkodliwych alkoholi, których tam nie było, nie dopatrzyłam się też silikonu, który jednak zaczaił się gdzieś na 8 czy 9 miejscu składu [śmiejcie się, nie mogę się doliczyć]. Zauważyłam go dopiero w domu, kiedy w konsystencji przypominała dawno temu używany silikon z biosilka i zainteresowało mnie to dlaczego. Postanowiłam dać jej szansę, jednak zażałowałam, że podarowałam jej ciepły kącik w mojej łazience. Trudno mi było ją spłukać z rąk, a co dopiero z włosów. Trochę z nią eksperymentowałam, nakładałam po myciu, przed nim na mokre bądź suche włosy, za każdym razem z takim samym efektem - żadnym. Początkowo wydawało mi się, że coś tam daje, jednak któregoś razu jej nie użyłam, a zastąpiłam ją jedynie Biovaxem i okazało się, że - i tak ledwie widoczne - wygładzenie było kwestią silikonu.
Cena: 13zł [?]
5. Sylveco, Balsam myjący do włosów z betuliną i tej samej firmy odbudowujący szampon pszeniczno-owsiany.
Miałam takie same próbki jak na tym zdjęciu. Po tym jak dostałam w sklepie zielarskim po jednej, uznałam, że nie ma sensu tego nawet używać. Bo niby jakim cudem ma mi wystarczyć 10ml na jedno podwójne mycie? A przecież nie będę mieszać obu, bo jak ocenię, który jest dobry? Więc poszłam wysępić kolejne. I okazało się, że jedna próbka wystarczyła mi na dwa podwójne mycia. Tak więc jego wydajność jest świetna. Nie ma on SLSów, zapach ma hmm.. dla mnie nieprzyjemny, ale znikomy. Czułam go, tylko jeśli powąchałam kropelkę wylaną na rękę, na włosach też nie utrzymywał się wcale, dla mnie bomba. Ale czy mył? Tak. I jeden i drugi zdecydowanie tak. Jednak mimo to różnice widziałam kolosalne.
a) po balsamie włosy były gładkie, delikatne, mięciutkie, nic nie swędziało, nic nie piekło, nie przetłuszczały się szybciej - szampon idealny, tylko trochę drogi, ok 28zł, w porównaniu do Babydream [6zł] mocno naciągnąłby mój skromny budżet. Jednak na pewno do niego wrócę.
b) szampon pszeniczno-owsiany, hmmmm.. jestem na nie. Myłam nim w tym krótkim okresie kiedy włosy doprowadzałam do ładu po przeproteinowaniu, no a że w nim jest całkiem sporo protein... chyba nie muszę mówić jakie kuku mi zrobił na głowie. Być może w normalnych warunkach nic by się nie stało, ale i tak wolę nie ryzykować.
6. maska alterra granat - dokładnie ta sama co odżywka o której wcześniej wspominałam.
Odżywka była bardzo gęsta, więc nie wiedzieć czemu, spodziewałam się, że maska będzie jeszcze gęściejsza. Nie jest. Ma konsystencję hmm.. kremu do rąk? Póki co nałożyłam ją tylko raz i... zakochałam się <3 Po tej zdradzie z beznadziejną Nivea Long Repair, cieszę się, że przeprosiłam się z Alterrą. Dla mnie ta maska jest cudowna. Trzymałam ją tylko chwileczkę, a włosy wypiły jej niesamowicie dużo. Naprawdę widziałam, że są trochę grubsze. Pokładam w niej nadzieję. Póki co wydaje mi się być niezbyt ciężka, nie mocno tłusta, dociążyła moje włosy, ale ich nie obciążyła. Moja miłość od pierwszego użycia.
Cena: 10zł/150ml
7. Rumiankowy szampon Johnson's baby
Kupiłam go zaraz po tym jak się naczytałam jakie to SLSy są złe. Nie czytałam składu, a jedynie uznałam, że jako dziecięcy szampon będzie delikatny i świetny a tu niespodzianka.
Skład:
-Aqua - woda
-Coco-Glucoside - Poliglukozyd kwasów oleju kokosowego, kosmopedia mówi o nim: "Substancja bardzo łagodna dla skóry i błon śluzowych. Łagodzi ewentualne działanie drażniące wywołane przez anionowe substancje powierzchniowo czynne. Substancja myjąca - usuwa zanieczyszczenia z powierzchni skóry i włosów" Czyli delikatny środek czyszczący. Czyli super. Dalej.
-Sodium Lauroamphoacetate - lauroamfooctan sodu [nawet nie próbuję tego zapamiętać], w każdym razie ciocia Wikipedia mówi, że nawilża i że jest stosowany w kosmetykach do skóry. No świetnie! dalej
-Sodium Laureth Sulfate - upsssss... z TEGO posta już wiadomo co to jest. I szlag trafił psa i nową budę.
dalej nie będę się rozwodzić, to co najważniejsze widać już do tej pory.
Jednak czy ten szampon jest taki do końca zły i spisany na straty? No cóż, skoro już dałam za niego te... 13zł, jeśli mnie pamięć nie myli [za 500ml], to spróbuję, raz kozie śmierć. Efekt? Skóra nie swędziała tak bardzo jak przedtem, ale trochę swędziała. Włosy były świeże, jednak dopiero po kilku dniach stosowania całkowicie dobrze wymyte. To był mój pierwszy szampon, który kupiłam kiedy zaczęłam interesować się włosami i nie uważam, że jest tragicznie zły. Nie jest najlepszy, jednak to właśnie dzięki niemu udało mi się przyzwyczaić skórę głowy do mycia szamponem bez SLS nie chodząc przy tym przez kilka tygodni w smalcu. Nie jest całkowicie delikatny, ale i nie jest całkiem silny, więc jedna butelka jako szampon "przejściowy" się sprawdził. Myślę, że teraz już bym do niego nie wróciła, chyba że traktując go jak szampon z SLS, czyli myjąc nim sporadycznie. No i nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Z tego związku też coś wyniosłam - butelkę. Jednak te z pompką są naprawdę wygodne. :)
KOSMETYKI NIEWŁOSOWE:
1. Sylveco lekki krem nagietkowy.
Nie mam pojęcia w jakim opakowaniu on jest, bo miałam tylko próbkę. 2ml to teoretycznie niedużo, jednak on jest bardzo wodnisty. I właśnie takiego kremu na dzień szukałam. Bardzo lekkiego, który nie zostawi tłustego filmu, natychmiast się wchłonie i od razu będę mogła położyć korektor. No i co najważniejsze, żebym nie musiała się martwić, że włosy przykleją mi się do twarzy i będą tłuste. Jako że moja skóra na twarzy jest dość sucha, nie nawilża on w 100% tak jak bym tego chciała, ale jako krem na dzień się sprawdził. Tej maleńkiej próbki używałam ponad tydzień, więc to całkiem długo.
Niestety ma on jedną solidną wadę: śmierdzi. Niemiłosiernie. Jak wszystko co nagietkowe. Czyli dla mnie starą, zatęchłą piwnicą w której wywieszono mokre ale nadal niewyprane całodniowe męskie skarpetki. Brrrr.. Zapach utrzymuje się około pół godziny, po tym czasie jest do przeżycia.
Cena: ok 23zł/50ml. Jak na to, że 2ml używałam tydzień.. rachunek jest prosty, krem wart zainwestowania. Jeszcze go nie kupiłam, jednak już odkąd skończyła mi się próbka, przymierzam się do niego.
2. Sylveco krem brzozowy
Nie mam niestety zdjęcia, jednak jego też miałam tylko próbkę. Jest to krem, na myśl o którym wpadam w panikę. Użyłam raz - szału nie zrobił. Użyłam drugi - matko boska będę umierać! Miałam po nim jakiś totalny wysyp wielkich bolących pryszczy, które goiły się dobrze ponad tydzień. Serio, to nie były zwykłe pryszcze, tylko twarde, okropne gejzery, których wręcz bałam się dotknąć, bo bolało mnie od tego pół twarzy, a jeden z nich nadal do końca się nie wygoił mimo upływu kilku tygodni. I tak, ja wiem, że na kogoś innego może działać inaczej, jednak na mnie zadziałał tak tragicznie, że bałabym się go komuś polecić.
Cena: chyba ok 26zł, ale szczerze mówiąc nawet nie chcę wiedzieć.
3. Żel do golenia oriflame silk beauty.
Mimo, że zapisując się do Oriflamu byłam dość sceptycznie nastawiona, wszystkie kosmetyki na pokazie mi śmierdziały, zamówiłam krem do rąk [którego zapach mi się wyjątkowo podobał] i żel do golenia. Krem był tak paskudny, że nawet moje stopy go nie lubiły a ja bałam się go komuś dać, więc wylądował w śmietniku. No i tego samego spodziewałam się po tym żelu. Ale jak się okazuje, byłam miło zaskoczona. Początkowo nakładałam go naprawdę sporo, potem zdecydowanie mniej i to również wystarczało. Myślałam, że nim ogolę jedną nogę, na drugiej zdąży wyschnąć, ale nie, nadal był śliski, wręcz.. śluzowaty. Spłukuje się całkiem łatwo, czym też byłam zdziwiona. No i pachnie, hmm.. męskim żelem pod prysznic. Ale po spłukaniu niczego już nie czuć, więc idzie przeżyć. Kosztował chyba.. 10zł/150ml i sobie bardzo chwalę.
No to na tyle z moich ważniejszych kosmetyków ludziska. 3mcie się ramy i majtów mamy. <3
wtorek, 2 czerwca 2015
Porowatość włosów
Każda włosomaniaczka o tym trąbi a jako że jest to sprawa naprawdę istotna [i powinnam była napisać o tym już na początku], nie będę gorsza, też coś napiszę. :)
Przede wszystkim co to jest porowatość?
Nasze włosy możemy porównać do ryby, gdyż mają łuski. Nie są to łuski idealne i proste w konkretnym kształcie jak u ryby, a jedynie nierówne poszarpane strzępy. Jak tu:
Tak więc porowatość to nic innego jak odchylenie łusek od reszty włosa i ich odległość od siebie.
Na to jak duże są nasze łuski oraz jak są daleko od siebie nie mamy żadnego wpływu, jednak na to jak mocno są domknięte możemy wpłynąć. Oczywiście jeśli nasze włosy z natury mają mocno rozchylone łuski, to nie będzie się dało ich całkowicie zamknąć i zrobić tafli idealnie prostych włosów, jednak z własnego doświadczenia wiem, że trochę da się to zmienić.
Ale do rzeczy:
Włosy wysokoporowate to takie, których łuski są mocno rozchylone, najczęściej dość sianowate [większe szczeliny - więcej wody z nich ucieka], szybko chłoną i oddają wodę, czyli szybko mokną i szybko schną, będą też chętniej "piły" odżywki i oleje. Kręcone włosy są przeważnie wysokoporowate, choć wysokoporowate niekoniecznie będą tymi kręconymi.
Niskoporowate to te piękne, błyszczące, lejące, odporne na stylizacje i zniszczenia czyli w skrócie całkowite przeciwieństwo wysokoporowatych.
Sama określiłam porowatość swoich włosów na podstawie takich właśnie wskazówek, ale przede wszystkim obserwując je przez kilka tygodni. Już po jej określeniu próbowałam znaleźć jakiś sensowny test no i ten wydaje mi się być dosyć porządku, gdyż nie ogranicza się tylko do porowatości wysokiej, średniej i niskiej. Bo przecież nic nie jest tylko czarne lub białe. :) A oto on:
Przede wszystkim co to jest porowatość?
Nasze włosy możemy porównać do ryby, gdyż mają łuski. Nie są to łuski idealne i proste w konkretnym kształcie jak u ryby, a jedynie nierówne poszarpane strzępy. Jak tu:
Tak więc porowatość to nic innego jak odchylenie łusek od reszty włosa i ich odległość od siebie.
Na to jak duże są nasze łuski oraz jak są daleko od siebie nie mamy żadnego wpływu, jednak na to jak mocno są domknięte możemy wpłynąć. Oczywiście jeśli nasze włosy z natury mają mocno rozchylone łuski, to nie będzie się dało ich całkowicie zamknąć i zrobić tafli idealnie prostych włosów, jednak z własnego doświadczenia wiem, że trochę da się to zmienić.
Ale do rzeczy:
Włosy wysokoporowate to takie, których łuski są mocno rozchylone, najczęściej dość sianowate [większe szczeliny - więcej wody z nich ucieka], szybko chłoną i oddają wodę, czyli szybko mokną i szybko schną, będą też chętniej "piły" odżywki i oleje. Kręcone włosy są przeważnie wysokoporowate, choć wysokoporowate niekoniecznie będą tymi kręconymi.
Niskoporowate to te piękne, błyszczące, lejące, odporne na stylizacje i zniszczenia czyli w skrócie całkowite przeciwieństwo wysokoporowatych.
Sama określiłam porowatość swoich włosów na podstawie takich właśnie wskazówek, ale przede wszystkim obserwując je przez kilka tygodni. Już po jej określeniu próbowałam znaleźć jakiś sensowny test no i ten wydaje mi się być dosyć porządku, gdyż nie ogranicza się tylko do porowatości wysokiej, średniej i niskiej. Bo przecież nic nie jest tylko czarne lub białe. :) A oto on:
Jedyne z czym tu się nie zgodzę to "lubienie się z olejem kokosowym", jest on w większości przypadków odpowiedni do włosów niskoporowatych, jednak nierzadko zdarzają się wyjątki i myślę, że całkiem sporo osób które mają właśnie taką porowatość, nie będzie w stanie używać oleju kokosowego.
Moje włosy przed moim włosomaniactwem miały średnią porowatość czyli "normalną" jak to zostało tu określone, jednak teraz zdecydowanie zmniejszyła się. Nie są one nadal - i raczej nigdy nie będą - niskoporowate, ale mają tę "średnią zmierzającą do niskiej", co mnie niezmiernie cieszy, bo są po prostu gładsze i bardziej lśniące [niestety przez to bardziej kapryśne]
Na początku myślałam, że tylko mi się wydawało, że włosy trochę szybciej mi schną [no cóż, rzadko pozwalam im samodzielnie wyschnąć, więc trudno było mi to określić] i trudniej je zmoczyć, gumka zdecydowanie bardziej się zsuwa a loki szybciej rozprostowują, ale jednak znalazłam banalny sposób na sprawdzenie tego. Kiedyś często bawiłam się włosami w ten sposób, że łapałam tylko jednego i przesuwałam palcami po jego długości od końcówek po nasadę [tak, dobrze to napisałam, nie odwrotnie], bo bawił mnie ten dźwięk. Takie dziwne skrzypienie. Ostatnio zrobiłam to znów. I... czułam, że włos jest gładszy i nie skrzypi już tak bardzo. To było dla mnie równoznaczne z domknięciem łuski i przy okazji wymyśliłam w ten sposób test na sprawdzenie porowatości. Oczywiście potrzeba do tego jeszcze jakiegoś punktu zaczepienia, tzn najlepiej osoby, która zna swoją porowatość i jej włosa [tak, wiem, troszeczkę przekombinowane, ale chyba znajdzie się jakaś koleżanka, która zna swoją porowatość i będzie w stanie poświęcić dla Was jednego włosa.] a jeśli nie, to przynajmniej będziecie mogły dokładniej obserwować efekty Waszej pracy nad nimi.
No tak, no to porowatość określona, tylko hmm.. po co to komu? Szampon, odżywka i heja banana.
Ano nie końca. Włosy wysokoporowate będą się lubiły z zupełnie innymi odżywkami czy olejami niż włosy niskoporowate i w konkretnych warunkach będą się zachowywać zupełnie inaczej, dlatego będą wymagały innej pielęgnacji. Dlatego też powinnyśmy wiedzieć jak świadomie dobierać kosmetyki.
Jestem właśnie w trakcie dokształcania się na temat olejów i jego doboru w zależności od rodzaju włosów, więc następny wpis powinien być właśnie o tym.
Buziole ludziska! <3
PS: Znów wybaczcie mi brak źródeł, ale po prostu nie pamiętam. Raczej nie przygotowuję postów i nie wrzucam ich od razu, ale zapisuję konkretne zdania i obrazki a potem nie wiem co jest skąd.
sobota, 23 maja 2015
Nie taki diabeł straszny czyli suszarka do włosów
Nie susz włosów bo je sobie zniszczysz, bo je przesuszysz, jak będziesz suszyć włosy, to będą ci się łamać, wypadać i w ogóle wyłysiejesz i umrzesz. Pierdu pierdu.. Od 5 lat niemal codziennie suszę włosy i hmm.. mam je, są całkiem zdrowe, końcówki są w porządku i nawet w 100% jestem żywa.
Czy suszenie włosów faktycznie aż tak bardzo niszczy włosy?
Hmm.. tak i nie. Niszczy je jeśli robimy w nieodpowiedni sposób. A więc
a) zbyt gorącą temperaturą, i
b) niezgodnie z kierunkiem włosa
To, że zbyt wysoka temperatura niszczy włosy, chyba nie muszę nikomu mówić, jednak jeśli mamy suszarkę z regulacją temperatury, robimy pstryk i suszarka suszy powietrzem ciepłym a nie gorącym, a jeśli jednak takiej nie mamy, wpisujemy ją na naszą wishlistę i czekamy do wypłaty/urodzin/świąt a do tej pory bawimy się guziczkiem chłodzącym i nie trzymamy jej przy samych włosach susząc. Przez ostatnie pół roku używania jakiegoś byle jakiego no name'u tak robiłam i żyję i moje włosy też żyją i nie zniszczyły się od tego ani troszczeczkę a wręcz ich stan delikatnie się poprawił.
Suszenie włosów "jak leci" faktycznie może je zniszczyć. Dlaczego? A no dlatego, że jeśli strumień powietrza ustawimy od końcówek ku nasadzie, łuski włosa otworzą się, w rezultacie włosy będą mniej błyszczące, prawdopodobnie bardziej falowane i mogą być bardziej skłonne do łamania się.
Dodam jeszcze, że suszenie częściowo uniemożliwi rozwój grzybów, których jednak w naturalnie schnących włosach prawdopodobnie rozwinie się mnóstwo.
Jak więc to robić?
1. Tak jak wspominałam wcześniej - suszmy włosy ciepłym, a nie gorącym powietrzem
2. Suszmy zgodnie z kierunkiem włosa, aby domknąć łuski
3. Ostatnie 2-3 minuty suszenia suszmy możliwie najchłodniejszym powietrzem, to dodatkowo domknie łuski i utrwali ewentualne modelowanie
4. Suszmy włosy suszarką z koncentratorem, to jeszcze wzmocni cały efekt. A jeśli dodatkowo naciągniemy je delikatnie na szczotkę - prostowanie mamy z głowy. Wyjątkiem będą włosy kręcone - przy słabej suszarce będziemy mieć siano, a do typowej burzy loków zdecydowanie lepszy będzie dyfuzor.
*5. Używamy spray'ów termoochronnych zanim w ogóle złapiemy do ręki suszarkę. Ja jednak tego nie robię i moje włosy mają się dobrze.
Oczywiście każde włosy są inne i włosy o wysokiej porowatości mimo to mogą wyglądać na przesuszone, jednak ja jak najbardziej polecam to posiadaczkom włosów średnio- i niskoporowatych, a reszcie - po prostu spróbować
Jaką suszarkę wybrać? Pewnie udało się to wywnioskować z tego co napisałam wcześniej:
-Z regulacją temperatury i mocy
-Z koncentratorem lub dyfuzorem, w zależności od rodzaju włosów
-Z jonizacją powietrza - to zmniejszy elektryzowanie się włosów. U mnie zdziałało cuda. Nie powiedziałabym, że teraz nie elektryzują się wcale, jednak wyglądają dobrze, a po 10min od skończenia troszkę "klapną" i zapominam o problemie. W wielkim skrócie wreszcie nie wyglądam jak Asłan.
Co mogę polecić?
Suszarkę BaByliss D420E.
Regulacja mocy i temperatury. O przycisku chłodzącym chyba nie muszę wspominać. Mogę spokojnie powiedzieć, że ta suszarka jest wielofunkcyjna. Do włosów używam średniego i chłodnego strumienia powietrza. To najcieplejsze jest tak gorące, że parzy mi skórę, za to świetnie sprawdza się do podsuszania niedoschniętych ubrań. :)
drobna siatka z tyłu, którą na dodatek można zdjąć, ułatwia utrzymanie suszarki w czystości - a uwierzcie, przy starej nie raz mi się zdarzało wciągnąć włosy do środka.
Poza tym jest całkiem cicha. I choć wiem, że to pojęcie względne i pewnie ta przy niejednej suszarce się chowa - moja poprzednia wyła jak ruski czołg, więc ta wręcz koi moje uszy.
Ogółem jest świetna, poręczna i lekka, kabel ma na oko jakieś 2m. Jednak suszarka to rzecz jak każda i nie obejdzie się bez wad:
-Smród - ona serio śmierdzi. Używam jej codziennie od Wielkanocy a ona nadal śmierdzi "nowością"
-Uchwyt do wieszania - jest z bardzo miękkiej, elastycznej gumy i nazwyczajniej w świecie boję się na nim powiesić, żeby nie spadła mi z hukiem na podłogę.
Cena? Google podaje ok 140zł, jednak ja jakimś cudem, mimo braku promocji kupiłam ją w Auchanie za 100zł. Jednak moim zdaniem warta nawet tych 140zł. Z każdym dniem lubię ją coraz bardziej i chyba nieprędko zamienię ją na inną. :)
Czy suszenie włosów faktycznie aż tak bardzo niszczy włosy?
Hmm.. tak i nie. Niszczy je jeśli robimy w nieodpowiedni sposób. A więc
a) zbyt gorącą temperaturą, i
b) niezgodnie z kierunkiem włosa
To, że zbyt wysoka temperatura niszczy włosy, chyba nie muszę nikomu mówić, jednak jeśli mamy suszarkę z regulacją temperatury, robimy pstryk i suszarka suszy powietrzem ciepłym a nie gorącym, a jeśli jednak takiej nie mamy, wpisujemy ją na naszą wishlistę i czekamy do wypłaty/urodzin/świąt a do tej pory bawimy się guziczkiem chłodzącym i nie trzymamy jej przy samych włosach susząc. Przez ostatnie pół roku używania jakiegoś byle jakiego no name'u tak robiłam i żyję i moje włosy też żyją i nie zniszczyły się od tego ani troszczeczkę a wręcz ich stan delikatnie się poprawił.
Suszenie włosów "jak leci" faktycznie może je zniszczyć. Dlaczego? A no dlatego, że jeśli strumień powietrza ustawimy od końcówek ku nasadzie, łuski włosa otworzą się, w rezultacie włosy będą mniej błyszczące, prawdopodobnie bardziej falowane i mogą być bardziej skłonne do łamania się.
Dodam jeszcze, że suszenie częściowo uniemożliwi rozwój grzybów, których jednak w naturalnie schnących włosach prawdopodobnie rozwinie się mnóstwo.
Jak więc to robić?
1. Tak jak wspominałam wcześniej - suszmy włosy ciepłym, a nie gorącym powietrzem
2. Suszmy zgodnie z kierunkiem włosa, aby domknąć łuski
3. Ostatnie 2-3 minuty suszenia suszmy możliwie najchłodniejszym powietrzem, to dodatkowo domknie łuski i utrwali ewentualne modelowanie
4. Suszmy włosy suszarką z koncentratorem, to jeszcze wzmocni cały efekt. A jeśli dodatkowo naciągniemy je delikatnie na szczotkę - prostowanie mamy z głowy. Wyjątkiem będą włosy kręcone - przy słabej suszarce będziemy mieć siano, a do typowej burzy loków zdecydowanie lepszy będzie dyfuzor.
*5. Używamy spray'ów termoochronnych zanim w ogóle złapiemy do ręki suszarkę. Ja jednak tego nie robię i moje włosy mają się dobrze.
Oczywiście każde włosy są inne i włosy o wysokiej porowatości mimo to mogą wyglądać na przesuszone, jednak ja jak najbardziej polecam to posiadaczkom włosów średnio- i niskoporowatych, a reszcie - po prostu spróbować
Jaką suszarkę wybrać? Pewnie udało się to wywnioskować z tego co napisałam wcześniej:
-Z regulacją temperatury i mocy
-Z koncentratorem lub dyfuzorem, w zależności od rodzaju włosów
-Z jonizacją powietrza - to zmniejszy elektryzowanie się włosów. U mnie zdziałało cuda. Nie powiedziałabym, że teraz nie elektryzują się wcale, jednak wyglądają dobrze, a po 10min od skończenia troszkę "klapną" i zapominam o problemie. W wielkim skrócie wreszcie nie wyglądam jak Asłan.
Co mogę polecić?
Suszarkę BaByliss D420E.
Regulacja mocy i temperatury. O przycisku chłodzącym chyba nie muszę wspominać. Mogę spokojnie powiedzieć, że ta suszarka jest wielofunkcyjna. Do włosów używam średniego i chłodnego strumienia powietrza. To najcieplejsze jest tak gorące, że parzy mi skórę, za to świetnie sprawdza się do podsuszania niedoschniętych ubrań. :)
Koncentrator lub dyfuzor do wyboru. W moim przypadku koncentrator. Ma
centymetr grubości. Naprawdę czuje się, jak to powietrze z niego
"bije". Poza tym bez problemu się obraca, jednak nie "lata" i trzyma się
całkiem mocno.
drobna siatka z tyłu, którą na dodatek można zdjąć, ułatwia utrzymanie suszarki w czystości - a uwierzcie, przy starej nie raz mi się zdarzało wciągnąć włosy do środka.
Poza tym jest całkiem cicha. I choć wiem, że to pojęcie względne i pewnie ta przy niejednej suszarce się chowa - moja poprzednia wyła jak ruski czołg, więc ta wręcz koi moje uszy.
Ogółem jest świetna, poręczna i lekka, kabel ma na oko jakieś 2m. Jednak suszarka to rzecz jak każda i nie obejdzie się bez wad:
-Smród - ona serio śmierdzi. Używam jej codziennie od Wielkanocy a ona nadal śmierdzi "nowością"
-Uchwyt do wieszania - jest z bardzo miękkiej, elastycznej gumy i nazwyczajniej w świecie boję się na nim powiesić, żeby nie spadła mi z hukiem na podłogę.
Cena? Google podaje ok 140zł, jednak ja jakimś cudem, mimo braku promocji kupiłam ją w Auchanie za 100zł. Jednak moim zdaniem warta nawet tych 140zł. Z każdym dniem lubię ją coraz bardziej i chyba nieprędko zamienię ją na inną. :)
sobota, 16 maja 2015
No poo, moje początki.
Dzisiaj krótko i na temat, małe dopowiedzenie do poprzedniego postu, czyli moje ostatnie doświadczenia z myciem włosów metodą no poo.
1.Jajko
Skorzystałam z wersji mycia całym jajkiem. Roztrzepałam je, aż stało się jednolite, nałożyłam na mokre włosy, wtarłam w skórę głowy i zostawiłam to na 5 min, po czym spłukałam taką ilością wody, że napoiłabym nią setkę afrykańskich dzieci. Efekt? Włosy były odbite od nasady i... nic dobrego poza tym. Za to wad było od groma:
-po pierwsze i najważniejsze włosy były niedomyte. Wręcz nieumyte. Spłukiwałam je naprawdę naprawdę długo, więc raczej niemożliwe, żeby były źle spłukane.
-zanim to jajko z włosów spłukałam, musiałam z nim posiedzieć kilka minut. W rezultacie ta woda z jajkiem ciekła mi po twarzy i karku - zdecydowanie nie było to komfortowe.
-musiałam uważać żeby woda była naprawdę chłodna. A że mój prysznic rządzi się swoimi prawami, w trakcie lania chłodnej wody chlupnął mi całkiem mocno ciepłą i nim zabrałam słuchawkę, na końcówkach zdążyła mi się zrobić się niezła jajecznica.
-to chyba równie istotne - przeproteinowałam włosy! 3 dni mi zajęło doprowadzenie ich do jako takiego ładu, a kolejne 2 do całkowitego porządku.
2.Mąka żytnia
Hmmm.. Zrobiłam papkę, wtarłam w mokrą skórę głowy i włosy, posiedziałam z tym chwilę i zabrałam się za spłukiwanie. Miałam z tym sporo zabawy, ponieważ za każdym razem kiedy już myślałam, że wszystko spłukałam, okazywało się, że nadal wypadają mi z włosów ziarenka mąki. Wylałam naprawdę tyle wody, że już sama nie wiem czy to nieużycie szamponu było faktycznie ekologiczne a już na pewno nie było ekonomiczne. Poza tym, choć sama przeczytałam o tym trochę dobrego, tzn że włosy są miękkie, gładkie i idealnie wyczyszczone - moje takie nie były. Były normalne a do tego... niedomyte. Efekt był już odrobinę lepszy niż po jajku, byłam w stanie wyjść z domu z upiętymi włosami, jednak nie odważyłabym się ich rozpuścić, bo były po prostu tłuste.
Czy dam jeszcze szansę tym metodom?
Jajko - jestem na nie, zostajesz zdyskwalifikowane.
Mąko - jako że włosy myłam tuż po tym jak okazało się, że jajko się nie sprawdziło, wierzę, że wynik mógł być nieobiektywny, zatem dostajesz ode mnie drugą szansę, pod warunkiem, że się do tego zmobilizuję [jednak czas spłukiwania i ilość wody jaką zużyłam mnie dobiły]
Czy polecam te metody?
Pod warunkiem, że chce Wam się w to bawić i macie na to czas - tak, choć z rozsądkiem. Każde włosy są inne i trzeba znaleźć swój własny złoty środek. Wielu osobom się sprawdza, mnie się odechciewa już po pierwszym razie, ale zdaję sobie sprawę, że niekoniecznie będzie tak u każdego. :)
1.Jajko
Skorzystałam z wersji mycia całym jajkiem. Roztrzepałam je, aż stało się jednolite, nałożyłam na mokre włosy, wtarłam w skórę głowy i zostawiłam to na 5 min, po czym spłukałam taką ilością wody, że napoiłabym nią setkę afrykańskich dzieci. Efekt? Włosy były odbite od nasady i... nic dobrego poza tym. Za to wad było od groma:
-po pierwsze i najważniejsze włosy były niedomyte. Wręcz nieumyte. Spłukiwałam je naprawdę naprawdę długo, więc raczej niemożliwe, żeby były źle spłukane.
-zanim to jajko z włosów spłukałam, musiałam z nim posiedzieć kilka minut. W rezultacie ta woda z jajkiem ciekła mi po twarzy i karku - zdecydowanie nie było to komfortowe.
-musiałam uważać żeby woda była naprawdę chłodna. A że mój prysznic rządzi się swoimi prawami, w trakcie lania chłodnej wody chlupnął mi całkiem mocno ciepłą i nim zabrałam słuchawkę, na końcówkach zdążyła mi się zrobić się niezła jajecznica.
-to chyba równie istotne - przeproteinowałam włosy! 3 dni mi zajęło doprowadzenie ich do jako takiego ładu, a kolejne 2 do całkowitego porządku.
2.Mąka żytnia
Hmmm.. Zrobiłam papkę, wtarłam w mokrą skórę głowy i włosy, posiedziałam z tym chwilę i zabrałam się za spłukiwanie. Miałam z tym sporo zabawy, ponieważ za każdym razem kiedy już myślałam, że wszystko spłukałam, okazywało się, że nadal wypadają mi z włosów ziarenka mąki. Wylałam naprawdę tyle wody, że już sama nie wiem czy to nieużycie szamponu było faktycznie ekologiczne a już na pewno nie było ekonomiczne. Poza tym, choć sama przeczytałam o tym trochę dobrego, tzn że włosy są miękkie, gładkie i idealnie wyczyszczone - moje takie nie były. Były normalne a do tego... niedomyte. Efekt był już odrobinę lepszy niż po jajku, byłam w stanie wyjść z domu z upiętymi włosami, jednak nie odważyłabym się ich rozpuścić, bo były po prostu tłuste.
Czy dam jeszcze szansę tym metodom?
Jajko - jestem na nie, zostajesz zdyskwalifikowane.
Mąko - jako że włosy myłam tuż po tym jak okazało się, że jajko się nie sprawdziło, wierzę, że wynik mógł być nieobiektywny, zatem dostajesz ode mnie drugą szansę, pod warunkiem, że się do tego zmobilizuję [jednak czas spłukiwania i ilość wody jaką zużyłam mnie dobiły]
Czy polecam te metody?
Pod warunkiem, że chce Wam się w to bawić i macie na to czas - tak, choć z rozsądkiem. Każde włosy są inne i trzeba znaleźć swój własny złoty środek. Wielu osobom się sprawdza, mnie się odechciewa już po pierwszym razie, ale zdaję sobie sprawę, że niekoniecznie będzie tak u każdego. :)
środa, 13 maja 2015
Metody mycia, cz.II
W poprzednim poście pisałam o różnych metodach mycia włosów. Obiecałam że rozszerzę jeszcze temat i tak też robię. :)
h) A więc metoda o której mówiłam nazywa się "Boar Bristle Brush and Scritch & Preen" i ja nadal nie mam pojęcia jak ją dobrze przetłumaczyć.
Boar Bristle Brush, to szczotka z naturalnego włosia dzika i to z jej pomocą odbędzie się to "mycie". Napisałam "mycie", bo nie do końca konkretnym myciem mogę to nazwać. Raczej odświeżeniem bądź nawilżaniem włosów.
"Scritch" to nic innego jak masaż skóry głowy opuszkami palców przez ok 5 minut [wcześniej włosy należy rozczesać!]. Ma to na celu pobudzenie cebulek i gruczołów do wydzielenia sebum.
Po takim masażu przechodzimy do "Preen" czyli ściągnięcia sebum ze skóry głowy na długość włosów, przy pomocy wcześniej wspomnianej szczotki . Należy je rozczesywać małymi partiami, tak aby dokładnie rozprowadzić sebum. W ten sposób pozbędziemy się jego nadmiaru ze skóry głowy a nawilżymy nim resztę włosów. Ten proces zajmuje ok 10-20 min w zależności od włosów. No i gotowe!
Należy pamiętać też o każdorazowym czyszczeniu szczotki, inaczej włosie będzie tłuste i nie ściągnie nam nadmiaru sebum.
i) orzechy piorące - mogą być fajną alternatywą dla proszków do prania i szamponów, bo są całkowicie naturalne. To po prostu specjalna odmiana orzechów, z których wybiera się środek a łupinkę suszy. Łupinka ta zawiera saponinę, która jest naturalnym detergentem i tworzy pianę.
Jak przygotować?
zagotować ok 10 orzechów w ok 6 kubkach wody, ostudzić i wybrać łupinki. Gotowe! Takim roztworem myć włosy.
Orzechy te jak sama nazwa mówi nadają się do prania, w niskiej temperaturze są wielokrotnego użytku. Niestety zaparzone nie nadają się do ponownego użycia. Nie korzystałam nigdy z orzechów piorących, więc nie mogę powiedzieć z własnego doświadczenia, jednak z tego co zdążyłam wyczytać - nieźle capią! :)
j) maska jabłkowa - najważniejsze żeby maska była naturalna z jak najmniejszą ilością składników. Można taką kupić lub zrobić w domu. Wystarczy baaaaaaardzo dokładnie zblendować jabłko i dolać do niego trochę wody, tak aby papka nie była zbyt gęsta. Nałożyć na suchą skórę głowy i włosy na tyle dużo żeby przykryć je od nasady po końce. Zostawić na godzinę aż wyschnie i spłukać. Porządnie spłukać. A z tego co zdążyłam wyczytać - to nie będzie łatwe.
Oczywiście nie wszystkie opinie były takie świetne. Spotkałam się też z taką, że skóra zaczęła swędzieć i łuszczyć się, jednak autorka tamtego bloga prawdopodobnie nie spłukała dobrze tej maski [sama o tym pisała] i przypuszczam, że zbyt długie trzymanie jej na włosach mogło być przyczyną.
Jednak metoda ta ma pomagać przy nadmiernym przetłuszczaniu się włosów, dlatego nie omieszkam jej spróbować. Może się zdarzyć tak, że włosy początkowo będą się przetłuszczać jeszcze bardziej a dopiero po czasie będzie lepiej, więc mam nadzieję się tym nie zrazić.
Na dziś to tyle. Dzięki moim kochanym ludziskom za wspieranie mnie i pomoc w tłumaczeniu. Co ja bym bez Was zrobiła? : *
h) A więc metoda o której mówiłam nazywa się "Boar Bristle Brush and Scritch & Preen" i ja nadal nie mam pojęcia jak ją dobrze przetłumaczyć.
Boar Bristle Brush, to szczotka z naturalnego włosia dzika i to z jej pomocą odbędzie się to "mycie". Napisałam "mycie", bo nie do końca konkretnym myciem mogę to nazwać. Raczej odświeżeniem bądź nawilżaniem włosów.
"Scritch" to nic innego jak masaż skóry głowy opuszkami palców przez ok 5 minut [wcześniej włosy należy rozczesać!]. Ma to na celu pobudzenie cebulek i gruczołów do wydzielenia sebum.
Po takim masażu przechodzimy do "Preen" czyli ściągnięcia sebum ze skóry głowy na długość włosów, przy pomocy wcześniej wspomnianej szczotki . Należy je rozczesywać małymi partiami, tak aby dokładnie rozprowadzić sebum. W ten sposób pozbędziemy się jego nadmiaru ze skóry głowy a nawilżymy nim resztę włosów. Ten proces zajmuje ok 10-20 min w zależności od włosów. No i gotowe!
Należy pamiętać też o każdorazowym czyszczeniu szczotki, inaczej włosie będzie tłuste i nie ściągnie nam nadmiaru sebum.
i) orzechy piorące - mogą być fajną alternatywą dla proszków do prania i szamponów, bo są całkowicie naturalne. To po prostu specjalna odmiana orzechów, z których wybiera się środek a łupinkę suszy. Łupinka ta zawiera saponinę, która jest naturalnym detergentem i tworzy pianę.
Jak przygotować?
zagotować ok 10 orzechów w ok 6 kubkach wody, ostudzić i wybrać łupinki. Gotowe! Takim roztworem myć włosy.
Orzechy te jak sama nazwa mówi nadają się do prania, w niskiej temperaturze są wielokrotnego użytku. Niestety zaparzone nie nadają się do ponownego użycia. Nie korzystałam nigdy z orzechów piorących, więc nie mogę powiedzieć z własnego doświadczenia, jednak z tego co zdążyłam wyczytać - nieźle capią! :)
j) maska jabłkowa - najważniejsze żeby maska była naturalna z jak najmniejszą ilością składników. Można taką kupić lub zrobić w domu. Wystarczy baaaaaaardzo dokładnie zblendować jabłko i dolać do niego trochę wody, tak aby papka nie była zbyt gęsta. Nałożyć na suchą skórę głowy i włosy na tyle dużo żeby przykryć je od nasady po końce. Zostawić na godzinę aż wyschnie i spłukać. Porządnie spłukać. A z tego co zdążyłam wyczytać - to nie będzie łatwe.
Oczywiście nie wszystkie opinie były takie świetne. Spotkałam się też z taką, że skóra zaczęła swędzieć i łuszczyć się, jednak autorka tamtego bloga prawdopodobnie nie spłukała dobrze tej maski [sama o tym pisała] i przypuszczam, że zbyt długie trzymanie jej na włosach mogło być przyczyną.
Jednak metoda ta ma pomagać przy nadmiernym przetłuszczaniu się włosów, dlatego nie omieszkam jej spróbować. Może się zdarzyć tak, że włosy początkowo będą się przetłuszczać jeszcze bardziej a dopiero po czasie będzie lepiej, więc mam nadzieję się tym nie zrazić.
Na dziś to tyle. Dzięki moim kochanym ludziskom za wspieranie mnie i pomoc w tłumaczeniu. Co ja bym bez Was zrobiła? : *
niedziela, 10 maja 2015
Metody mycia włosów
Wydaje się, że każdy z nas tysiące razy włosy mył, więc chyba nie w tym żadnej filozofii.
A jednak. Jeśli chcemy zadbać o włosy, powinniśmy wiedzieć jak się z nimi obchodzić oraz jakie mamy możliwości i alternatywy
1. Mycie odżywką - takie mycie będzie zdecydowanie delikatniejsze niż standardowe mycie szamponem, jednak nie jestem pewna czy będzie się nadawało to przetłuszczających się włosów. Póki co próbowałam dopiero raz i nic z tego nie wyszło, jednak w moim przypadku mogła to być kwestia źle dobranej do tego odżywki.
Jaką odżywkę wybrać?
-bez zbyt dużej ilości olejków
-bez silikonów
-bez gliceryny
-bez parafiny
-KONIECZNIE ze środkiem, zawierającym w nazwie "chloride" - to on będzie czyścił nasze włosy
Ja generalnie zabrałam się do tego zdecydowanie nie tak jak trzeba. Po prostu obiło mi się o uszy, że można myć włosy odżywką, więc to zrobiłam. A że miałam akurat Nivea Long Repair, to z niej skorzystałam. Ma ona co prawda Chlorek sodu [sodium chloride], ale silikon - "silicone quaternium-18" nie bardzo zachęca do stosowania.
2. OMO - odżywka, mycie, odżywka. Metoda znana już od dawna. Tu widziałam i wymyślałam kilka wariantów
a) Pierwsze "O" można nałożyć na suche włosy i tak pochodzić około godziny
b)tak jak robiłam to ja - po prostu będąc pod prysznicem, tzn nałożyć na mokre, umyć się jak na normalnego człowieka przystało [czyli trzymać tę odżywkę te kilka-kilkanaście minut, w zależności od tego jak długo się myjecie] spłukać ją lub nie [próbowałam różnymi sposobami]
i przechodzimy do "M" czyli umyć włosy jak zwykle. Potem oczywiście znów odżywka, której używamy na codzień - uważając na silikony - i gotowe.
Na temat nakładania odżywki na mokre włosy i jej spłukiwania trochę się porozwodzę, bo próbowałam już kilku wariantów, każdego po kilka razy.
1. Aplikacja odżywki
a) na całą długość włosów, łącznie ze skórą głowy
b) omijając nasadę włosów, czyli nakładając mniej więcej od uszu.
U mnie zdecydowanie lepiej sprawdziło się pominięcie skóry głowy i nasady włosów. Po nałożeniu odżywki na skórę głowy, włosy zdecydowanie szybciej się przetłuszczały.
2.Spłukiwanie odżywki
Tak jak pisałam wcześniej próbowałam odżywkę spłukiwać lub nie. Spłukiwałam dokładnie, częściowo lub wcale. Co u mnie sprawdziło się najlepiej?
W połączeniu z nałożeniem jej na całą długość i skórę głowy - spłukanie dokładne ze skóry głowy i częściowe z włosów. Moje włosy przetłuszczają się naprawdę naprawdę szybko, więc jeśli nie wypłukałam odżywki dokładnie ze skóry, musiałam myć włosy 2 razy szamponem z SLS inaczej od razu po wysuszeniu były tłuste. Owszem były bardzo mięciutkie, gładkie i przyjemne w dotyku, ale co z tego.
Spłukiwanie odżywki w przypadku nienakładania jej na skórę głowy uważam za niepotrzebne, pod warunkiem, że nie obciąża ona zbytnio waszych włosów. W końcu ma ona chronić włosy przed ewentualnym szkodliwym działaniem szamponu, więc spłukiwanie jej nie miałoby sensu.
3.Metoda kubeczkowa
Polega ona na myciu włosów nie skoncentrowanym szamponem a samą pianą. Zapewne znana opiekunom psiaków, gdyż szampony dla zwierząt bywają naprawdę naprawdę drogie i często drażnią ich skóry. Wystarczy wlać szampon do shakera lub butelki po innym szamponie, dolać wody i mocno wstrząsnąć. Potem na włosy wylwamy samą pianę, która się utworzyła, myjemy włosy jak zwykle i voilà.
Osobiście stosowałam tę metodę jeszcze kiedy używałam szamponów z SLS, wtedy działała świetnie. W połączeniu z OMO, trochę gorzej. Jednak odkąd do codziennego mycia używam Babydream przestałam jej używać, ponieważ początkowo jego skoncentrowana wersja ledwie sobie radziła. Jednak teraz, kiedy moje włosy się przyzwyczaiły, jestem gotowa spróbować znów.
4.Metody no poo, właściwie no szampoo, czyli mycie włosów bez szamponu. I tu znów wariantów jest całkiem sporo:
a)WO czyli Water Only, polega, jak sama nazwa mówi na myciu włosów samą wodą. Jednak każdy, kto kiedykolwiek zmywał w domu cokolwiek, wie, że sama woda nie zmyje dobrze tłuszczu a przynajmniej nie od razu i włosy trzeba do tego przyzwyczaić. Na moich przetłuszczających się włosach z pewnością nie sprawdzi się dobrze, ponieważ niekiedy nawet delikatny szampon sobie nie radzi. Po więcej informacji na temat tej metody odsyłam TU.
b) Soda oczyszczona i ocet jabłkowy- sama nie próbowałam jeszcze tej metody, z obawy przed przesuszeniem włosów i skóry głowy. Wiem, że moja jest jednak delikatna, więc coś takiego może się u mnie skończyć świądem, podrażnieniem a w efekcie wypadaniem włosów. Poza tym soda otwiera łuski włosa i może zmienić pH skóry, dlatego użycie octu jabłkowego będzie konieczne.
Metody użycia sody są dwie:
-pasta - od 1/2 łyżeczki do 1 łyżki sody wymieszać z odrobiną wody i wmasować w skórę głowy. dokładnie spłukać
-spray - ok łyżkę sody wymieszać ze szklanką wody i przelać do butelki z atomizerem. Taka ilość ma wystarczyć na 1-3 mycia w zależności od włosów, chociaż szczerze zupełnie nie wyobrażam sobie takiego mycia.
ocet jabłkowy - należy go wymieszać w proporcji ok 1:3 z wodą, niektórzy używają tylko łyżeczki na kubek wody. Nie poleca się stosowania proporcji większej niż 1:1. Taką płukankę należy zostawić na włosach na kilka minut i spłukać czystą wodą.
Jeśli włosy są przesuszone, to znaczy, że sody było zbyt dużo lub używaliśmy jej zbyt często
c) jajka - hmmm.. jeszcze niedawna nie umiałam sobie tego wyobrazić. Nie byłam pewna czy chodzi o mycie całymi jajkami czy tylko żółtkiem, bo Internet mówi o obu wersjach, jednak do obu tych przypadkach jestem nastawiona dość sceptycznie. Dlaczego?
W przypadku całego jajka - Ja rozumiem, że nikt nie spłukuje włosów wrzątkiem, ale weźmy pod uwagę że białko potrzebuje jedynie 42 stopni Celsjusza, aby się ściąć [dlatego wysoka gorączka jest tak niebezpieczna], więc jeśli, celowo lub nie, polejemy włosy zbyt ciepłą wodą... wolę nie myśleć co zostanie nam we włosach.
Jeśli chodzi o samo żółtko - nieraz już nakładałam domową maseczkę, w której te żółtka były i spłukiwanie zajmowało mi naprawdę sporo czasu i hektolitry wody, na której temperaturę również musiałam uważać. Natomiast po takiej z samego żółtka włosy były mięciutkie i gładkie, ale... mało błyszczące.
Poza tym jajko to proteiny, które nie każde włosy lubią. Jeśli włosy po jajku są sztywne, to znak, że je przeproteinowałyśmy.
No ale nie byłabym sobą, gdybym nie przetestowała. Jednak o tym w następnym poście
d) płukanki ziołowe - zioła często wysuszają włosy, więc to niekoniecznie dobre rozwiązanie
e) glinki - jak na razie nie mam zdania.
f) mąka żytnia - ma ona sprawiać, że włosy są błyszczące i gładkie. Zawiera ona dużo witamin, minerałów i składników odżywczych i większości włosów ona odpowiada. Możemy użyć jakiejkolwiek mąki żytniej.
2-4 łyżek mąki żytniej wymieszać z 2-4 łyżek wody, wmasować w mokrą skórę głowy i włosy, zostawić na 5-15min po czym dokładnie spłukać.
możemy czuć że włosy są śliskie podczas nakładania, ale nie zostaną takie. Jeśli macie problem ze spłukaniem mąki z włosów, wystarczy wymieszać ją z większą ilością wody, użyć mąki drobniej zmielone lub przesiać ją przed użyciem.
Włosy przed takim myciem muszą być dobrze rozczesane inaczej możemy mieć problemy z wypłukaniem jej. Posiadaczki plątałek mogą mieć z tym problemy.
Mąkę TRZEBA wypłukać zanim włosy wyschną inaczej będzie nie do wyczesania.
Ta metoda była dla mnie całkowicie nowa, więc nie omieszkałam jej spróbować. :)
g) kefir i kombucha -
Niektóre włosy mogą być przez to przetłuszczone, jednak jest to dla mnie metoda całkowicie dziwaczna a co za tym idzie interesująca. Czym jest kefir chyba nie muszę nikomu tłumaczyć, a kombucha? Inaczej nazywana kombuczą, o której ciocia Wikipedia mówi: "napój orzeźwiający ze słodzonej herbaty poddanej fermentacji przez tzw. grzybek herbaciany, inaczej grzybek japoński." czyli w jeszcze większym skrócie, przesłodzona ukiśnięta herbata. Brrr.. Jednak oba te składniki zawierają probiotyki, które mają poprawiać kondycję naszej skóry głowy.
Jak używać?
około ćwierć szklanki kefiru wmasować we włosy i skórę głowy, zostawić na około 20min i spłukać. Bardzo dokładnie, chyba że chcemy śmierdzieć ukisłym mlekiem. A kombuchę używać jak octu jabłkowego. Sama nie wiem co gorsze.
Skąd wziąć kombuchę?
Zrobić. O TAK. skąd wziąć "starter"? Z allegro. Nie wrzucę linku, bo sama nie wiem, które polecić, poszperajcie.
Niektóre z tych metod znałam już wcześniej, więc nie jestem w stanie określić konkretnie ich źródła, ale o kefirze z kombuchą i dokładne proporcje metody z sodą oczyszczoną i octem wzięłam STĄD
Na dziś to tyle. Wrzucę jeszcze mycie wywarem z orzechów piorących i coś o tej dziwnej metodzie ze szczotką, której nie umiem nazwać po polsku. Nie chciałam robić tego tu, ponieważ o orzechach znów dostałam sprzeczne informacje, a ta druga metoda zaintrygowała mnie na tyle, że chcę zagłębić się w temat. :)
A jednak. Jeśli chcemy zadbać o włosy, powinniśmy wiedzieć jak się z nimi obchodzić oraz jakie mamy możliwości i alternatywy
1. Mycie odżywką - takie mycie będzie zdecydowanie delikatniejsze niż standardowe mycie szamponem, jednak nie jestem pewna czy będzie się nadawało to przetłuszczających się włosów. Póki co próbowałam dopiero raz i nic z tego nie wyszło, jednak w moim przypadku mogła to być kwestia źle dobranej do tego odżywki.
Jaką odżywkę wybrać?
-bez zbyt dużej ilości olejków
-bez silikonów
-bez gliceryny
-bez parafiny
-KONIECZNIE ze środkiem, zawierającym w nazwie "chloride" - to on będzie czyścił nasze włosy
Ja generalnie zabrałam się do tego zdecydowanie nie tak jak trzeba. Po prostu obiło mi się o uszy, że można myć włosy odżywką, więc to zrobiłam. A że miałam akurat Nivea Long Repair, to z niej skorzystałam. Ma ona co prawda Chlorek sodu [sodium chloride], ale silikon - "silicone quaternium-18" nie bardzo zachęca do stosowania.
2. OMO - odżywka, mycie, odżywka. Metoda znana już od dawna. Tu widziałam i wymyślałam kilka wariantów
a) Pierwsze "O" można nałożyć na suche włosy i tak pochodzić około godziny
b)tak jak robiłam to ja - po prostu będąc pod prysznicem, tzn nałożyć na mokre, umyć się jak na normalnego człowieka przystało [czyli trzymać tę odżywkę te kilka-kilkanaście minut, w zależności od tego jak długo się myjecie] spłukać ją lub nie [próbowałam różnymi sposobami]
i przechodzimy do "M" czyli umyć włosy jak zwykle. Potem oczywiście znów odżywka, której używamy na codzień - uważając na silikony - i gotowe.
Na temat nakładania odżywki na mokre włosy i jej spłukiwania trochę się porozwodzę, bo próbowałam już kilku wariantów, każdego po kilka razy.
1. Aplikacja odżywki
a) na całą długość włosów, łącznie ze skórą głowy
b) omijając nasadę włosów, czyli nakładając mniej więcej od uszu.
U mnie zdecydowanie lepiej sprawdziło się pominięcie skóry głowy i nasady włosów. Po nałożeniu odżywki na skórę głowy, włosy zdecydowanie szybciej się przetłuszczały.
2.Spłukiwanie odżywki
Tak jak pisałam wcześniej próbowałam odżywkę spłukiwać lub nie. Spłukiwałam dokładnie, częściowo lub wcale. Co u mnie sprawdziło się najlepiej?
W połączeniu z nałożeniem jej na całą długość i skórę głowy - spłukanie dokładne ze skóry głowy i częściowe z włosów. Moje włosy przetłuszczają się naprawdę naprawdę szybko, więc jeśli nie wypłukałam odżywki dokładnie ze skóry, musiałam myć włosy 2 razy szamponem z SLS inaczej od razu po wysuszeniu były tłuste. Owszem były bardzo mięciutkie, gładkie i przyjemne w dotyku, ale co z tego.
Spłukiwanie odżywki w przypadku nienakładania jej na skórę głowy uważam za niepotrzebne, pod warunkiem, że nie obciąża ona zbytnio waszych włosów. W końcu ma ona chronić włosy przed ewentualnym szkodliwym działaniem szamponu, więc spłukiwanie jej nie miałoby sensu.
3.Metoda kubeczkowa
Polega ona na myciu włosów nie skoncentrowanym szamponem a samą pianą. Zapewne znana opiekunom psiaków, gdyż szampony dla zwierząt bywają naprawdę naprawdę drogie i często drażnią ich skóry. Wystarczy wlać szampon do shakera lub butelki po innym szamponie, dolać wody i mocno wstrząsnąć. Potem na włosy wylwamy samą pianę, która się utworzyła, myjemy włosy jak zwykle i voilà.
Osobiście stosowałam tę metodę jeszcze kiedy używałam szamponów z SLS, wtedy działała świetnie. W połączeniu z OMO, trochę gorzej. Jednak odkąd do codziennego mycia używam Babydream przestałam jej używać, ponieważ początkowo jego skoncentrowana wersja ledwie sobie radziła. Jednak teraz, kiedy moje włosy się przyzwyczaiły, jestem gotowa spróbować znów.
4.Metody no poo, właściwie no szampoo, czyli mycie włosów bez szamponu. I tu znów wariantów jest całkiem sporo:
a)WO czyli Water Only, polega, jak sama nazwa mówi na myciu włosów samą wodą. Jednak każdy, kto kiedykolwiek zmywał w domu cokolwiek, wie, że sama woda nie zmyje dobrze tłuszczu a przynajmniej nie od razu i włosy trzeba do tego przyzwyczaić. Na moich przetłuszczających się włosach z pewnością nie sprawdzi się dobrze, ponieważ niekiedy nawet delikatny szampon sobie nie radzi. Po więcej informacji na temat tej metody odsyłam TU.
b) Soda oczyszczona i ocet jabłkowy- sama nie próbowałam jeszcze tej metody, z obawy przed przesuszeniem włosów i skóry głowy. Wiem, że moja jest jednak delikatna, więc coś takiego może się u mnie skończyć świądem, podrażnieniem a w efekcie wypadaniem włosów. Poza tym soda otwiera łuski włosa i może zmienić pH skóry, dlatego użycie octu jabłkowego będzie konieczne.
Metody użycia sody są dwie:
-pasta - od 1/2 łyżeczki do 1 łyżki sody wymieszać z odrobiną wody i wmasować w skórę głowy. dokładnie spłukać
-spray - ok łyżkę sody wymieszać ze szklanką wody i przelać do butelki z atomizerem. Taka ilość ma wystarczyć na 1-3 mycia w zależności od włosów, chociaż szczerze zupełnie nie wyobrażam sobie takiego mycia.
ocet jabłkowy - należy go wymieszać w proporcji ok 1:3 z wodą, niektórzy używają tylko łyżeczki na kubek wody. Nie poleca się stosowania proporcji większej niż 1:1. Taką płukankę należy zostawić na włosach na kilka minut i spłukać czystą wodą.
Jeśli włosy są przesuszone, to znaczy, że sody było zbyt dużo lub używaliśmy jej zbyt często
c) jajka - hmmm.. jeszcze niedawna nie umiałam sobie tego wyobrazić. Nie byłam pewna czy chodzi o mycie całymi jajkami czy tylko żółtkiem, bo Internet mówi o obu wersjach, jednak do obu tych przypadkach jestem nastawiona dość sceptycznie. Dlaczego?
W przypadku całego jajka - Ja rozumiem, że nikt nie spłukuje włosów wrzątkiem, ale weźmy pod uwagę że białko potrzebuje jedynie 42 stopni Celsjusza, aby się ściąć [dlatego wysoka gorączka jest tak niebezpieczna], więc jeśli, celowo lub nie, polejemy włosy zbyt ciepłą wodą... wolę nie myśleć co zostanie nam we włosach.
Jeśli chodzi o samo żółtko - nieraz już nakładałam domową maseczkę, w której te żółtka były i spłukiwanie zajmowało mi naprawdę sporo czasu i hektolitry wody, na której temperaturę również musiałam uważać. Natomiast po takiej z samego żółtka włosy były mięciutkie i gładkie, ale... mało błyszczące.
Poza tym jajko to proteiny, które nie każde włosy lubią. Jeśli włosy po jajku są sztywne, to znak, że je przeproteinowałyśmy.
No ale nie byłabym sobą, gdybym nie przetestowała. Jednak o tym w następnym poście
d) płukanki ziołowe - zioła często wysuszają włosy, więc to niekoniecznie dobre rozwiązanie
e) glinki - jak na razie nie mam zdania.
f) mąka żytnia - ma ona sprawiać, że włosy są błyszczące i gładkie. Zawiera ona dużo witamin, minerałów i składników odżywczych i większości włosów ona odpowiada. Możemy użyć jakiejkolwiek mąki żytniej.
2-4 łyżek mąki żytniej wymieszać z 2-4 łyżek wody, wmasować w mokrą skórę głowy i włosy, zostawić na 5-15min po czym dokładnie spłukać.
możemy czuć że włosy są śliskie podczas nakładania, ale nie zostaną takie. Jeśli macie problem ze spłukaniem mąki z włosów, wystarczy wymieszać ją z większą ilością wody, użyć mąki drobniej zmielone lub przesiać ją przed użyciem.
Włosy przed takim myciem muszą być dobrze rozczesane inaczej możemy mieć problemy z wypłukaniem jej. Posiadaczki plątałek mogą mieć z tym problemy.
Mąkę TRZEBA wypłukać zanim włosy wyschną inaczej będzie nie do wyczesania.
Ta metoda była dla mnie całkowicie nowa, więc nie omieszkałam jej spróbować. :)
g) kefir i kombucha -
Niektóre włosy mogą być przez to przetłuszczone, jednak jest to dla mnie metoda całkowicie dziwaczna a co za tym idzie interesująca. Czym jest kefir chyba nie muszę nikomu tłumaczyć, a kombucha? Inaczej nazywana kombuczą, o której ciocia Wikipedia mówi: "napój orzeźwiający ze słodzonej herbaty poddanej fermentacji przez tzw. grzybek herbaciany, inaczej grzybek japoński." czyli w jeszcze większym skrócie, przesłodzona ukiśnięta herbata. Brrr.. Jednak oba te składniki zawierają probiotyki, które mają poprawiać kondycję naszej skóry głowy.
Jak używać?
około ćwierć szklanki kefiru wmasować we włosy i skórę głowy, zostawić na około 20min i spłukać. Bardzo dokładnie, chyba że chcemy śmierdzieć ukisłym mlekiem. A kombuchę używać jak octu jabłkowego. Sama nie wiem co gorsze.
Skąd wziąć kombuchę?
Zrobić. O TAK. skąd wziąć "starter"? Z allegro. Nie wrzucę linku, bo sama nie wiem, które polecić, poszperajcie.
Niektóre z tych metod znałam już wcześniej, więc nie jestem w stanie określić konkretnie ich źródła, ale o kefirze z kombuchą i dokładne proporcje metody z sodą oczyszczoną i octem wzięłam STĄD
Na dziś to tyle. Wrzucę jeszcze mycie wywarem z orzechów piorących i coś o tej dziwnej metodzie ze szczotką, której nie umiem nazwać po polsku. Nie chciałam robić tego tu, ponieważ o orzechach znów dostałam sprzeczne informacje, a ta druga metoda zaintrygowała mnie na tyle, że chcę zagłębić się w temat. :)
sobota, 9 maja 2015
Podstawa podstaw czyli mycie włosów
Olejki, szampony, odżywki do spłukiwania, odżywki bez spłukiwania, mgiełki, spay'e. Do włosów farbowanych, suchych, delikatnych, łamliwych, wypadających, przetłuszczających się, normalnych, do wszystkich rodzajów włosów - a na dodatek każdy producent zapewnia, że jego produkt jest najlepszy ze wszystkich. Mało tego, kłamią w żywe oczy, że delikatny, że bez tego czy tamtego. Co więc wybrać? I od czego w ogóle zacząć?
Ja jestem zdania, że nic nie wskóramy odżywkami, nawet tymi najwspanialszymi, jeśli nie będziemy włosów odpowiednio myć i jest to dla mnie podstawa podstaw w pielęgnacji. Zwłaszcza, jeśli chcemy włosy zapuścić a zmagamy się z ich nadmiernym wypadaniem - jak ja.
Tak więc po pierwsze szampon. Pamiętajmy o tym, aby do codziennego użytku wybierać te delikatne. Te naprawdę delikatne, nie te na których przodzie jest napisane, że są delikatne. Po prostu - czytajmy składy.
Oczywiście laikowi nic nie powiedzą łacińskie nazwy, nawet Ci wdrożeni w temat w większości przypadków nie będą rozumieli wszystkiego, jednak na początek warto wiedzieć czego unikać.
Najważniejsze to silne środki myjące i silikony. Tak jedno i drugie przy codziennym użytkowaniu to zło.
Najczęstrze silne środki myjące:
-Sodium Lauryl Sulfate [SLS]
-Sodium Laureth Sulfate [SLES]
-Sodium Coco Sulfate [SCS] - i tu mogę powiedzieć o pierwszym kłamstwie producentów. Ten środek znajduje się w szamponach Alterry, które producent przedstawia jako delikatne, jednak w największym uproszczeniu - SCS to SLS pod inną nazwą.
-Ammonium lauryl sulfate (ALS)
-Ammonium laureth sulfate (ALES)
Silikony:
W skrócie - wszystko co kończy się:
-siloxane
-silanol
-silicone
-methicone
Dlaczego to wszystko jest złe?
Silne środki czyszczące mogą przesuszać skórę głowy, która w obronie będzie produkować więcej sebum i włosy mogą się szybciej przetłuszczać, lub podrażniać ją, przez co włosy mogą wypadać.
Silikony natomiast oblepiają włos, nadbudowują się na nim, przez co początkowo wydają się one wygładzone i błyszczące, jednak przez to nawet najlepsza i najlepiej zaaplikowana odżywka czy maska nic nie da, ponieważ po prostu nie wniknie w strukturę włosa i nie odżywi go jak należy.
Czym więc myć włosy?
Produktami z delikatnymi środkami myjącymi takimi jak:
-Lauryl Glucoside
-Cocamidopropyl Betaine
-Coco-Glucoside
czyli NIEKTÓRYMI szamponami dziecięcymi np. Babydream - należy pamiętać o tym, że większość dziecięcych szamponów wcale nie powinno mieć styczności z wrażliwą dziecięcą skórą i włoskami właśnie przez SLS czy SLES w składzie - lub również niektórymi płynami do higieny intymnej, np facelle [choć i one mają kilka rodzai, w jednym z nich dopatrzyłam się SLES]
Pamiętajmy o tym, że delikatne środki mogą nie umyć dokładnie naszych włosów i skóry głowy, więc należałoby umyć je dwukrotnie, niekiedy nawet trzykrotnie.
Pierwsze mycie powinno być raczej wstępne, jeśli szampon nie pieni się za bardzo - spokojnie, nie dokładajmy go, to wszystko przez tłuszcz. Pamiętajmy, że jeśli myjąc naczynia włożymy tłustą patelnię, ze zlewu momentalnie zniknie piana i to samo będzie się działo na naszych włosach. Spłuczmy je więc i umyjmy po raz drugi. Tym razem dokładnie, wmasowując delikatnie szampon w skórę głowy. Jeśli macie długie włosy, nie ma sensu myć ich całych, skóra głowy i nasada włosów zdecydowanie wystarczy. Reszta umyje się pianą po nich spływającą.
Jednak od czasu do czasu włosy mogą się upominać o porządne mycie - wtedy wystarczy umyć je szamponem z silnym środkiem myjącym i gotowe.
Ja jestem zdania, że nic nie wskóramy odżywkami, nawet tymi najwspanialszymi, jeśli nie będziemy włosów odpowiednio myć i jest to dla mnie podstawa podstaw w pielęgnacji. Zwłaszcza, jeśli chcemy włosy zapuścić a zmagamy się z ich nadmiernym wypadaniem - jak ja.
Tak więc po pierwsze szampon. Pamiętajmy o tym, aby do codziennego użytku wybierać te delikatne. Te naprawdę delikatne, nie te na których przodzie jest napisane, że są delikatne. Po prostu - czytajmy składy.
Oczywiście laikowi nic nie powiedzą łacińskie nazwy, nawet Ci wdrożeni w temat w większości przypadków nie będą rozumieli wszystkiego, jednak na początek warto wiedzieć czego unikać.
Najważniejsze to silne środki myjące i silikony. Tak jedno i drugie przy codziennym użytkowaniu to zło.
Najczęstrze silne środki myjące:
-Sodium Lauryl Sulfate [SLS]
-Sodium Laureth Sulfate [SLES]
-Sodium Coco Sulfate [SCS] - i tu mogę powiedzieć o pierwszym kłamstwie producentów. Ten środek znajduje się w szamponach Alterry, które producent przedstawia jako delikatne, jednak w największym uproszczeniu - SCS to SLS pod inną nazwą.
-Ammonium lauryl sulfate (ALS)
-Ammonium laureth sulfate (ALES)
Silikony:
W skrócie - wszystko co kończy się:
-siloxane
-silanol
-silicone
-methicone
Dlaczego to wszystko jest złe?
Silne środki czyszczące mogą przesuszać skórę głowy, która w obronie będzie produkować więcej sebum i włosy mogą się szybciej przetłuszczać, lub podrażniać ją, przez co włosy mogą wypadać.
Silikony natomiast oblepiają włos, nadbudowują się na nim, przez co początkowo wydają się one wygładzone i błyszczące, jednak przez to nawet najlepsza i najlepiej zaaplikowana odżywka czy maska nic nie da, ponieważ po prostu nie wniknie w strukturę włosa i nie odżywi go jak należy.
Czym więc myć włosy?
Produktami z delikatnymi środkami myjącymi takimi jak:
-Lauryl Glucoside
-Cocamidopropyl Betaine
-Coco-Glucoside
czyli NIEKTÓRYMI szamponami dziecięcymi np. Babydream - należy pamiętać o tym, że większość dziecięcych szamponów wcale nie powinno mieć styczności z wrażliwą dziecięcą skórą i włoskami właśnie przez SLS czy SLES w składzie - lub również niektórymi płynami do higieny intymnej, np facelle [choć i one mają kilka rodzai, w jednym z nich dopatrzyłam się SLES]
Pamiętajmy o tym, że delikatne środki mogą nie umyć dokładnie naszych włosów i skóry głowy, więc należałoby umyć je dwukrotnie, niekiedy nawet trzykrotnie.
Pierwsze mycie powinno być raczej wstępne, jeśli szampon nie pieni się za bardzo - spokojnie, nie dokładajmy go, to wszystko przez tłuszcz. Pamiętajmy, że jeśli myjąc naczynia włożymy tłustą patelnię, ze zlewu momentalnie zniknie piana i to samo będzie się działo na naszych włosach. Spłuczmy je więc i umyjmy po raz drugi. Tym razem dokładnie, wmasowując delikatnie szampon w skórę głowy. Jeśli macie długie włosy, nie ma sensu myć ich całych, skóra głowy i nasada włosów zdecydowanie wystarczy. Reszta umyje się pianą po nich spływającą.
Jednak od czasu do czasu włosy mogą się upominać o porządne mycie - wtedy wystarczy umyć je szamponem z silnym środkiem myjącym i gotowe.
piątek, 8 maja 2015
Słowo wstępu lub raczej kilkaset...
Witajcie internetowe istoty!
Jako, że to mój pierwszy wpis, przydałoby się jak zwykle słowo wstępu, którego nikomu nie będzie się chciało czytać :D
Mam 19 lat i od dłuższego czasu zmagam się z wypadaniem włosów. Po wizycie u lekarza usłyszłam "PEWNIE brakuje ci mikro i makroelementów, codziennie bananka i kiwi i wszystko wróci do normy". - Chryste, taką teorię, to ja wysnułam dawno dawno temu. No ale myślę, skoro pani doktor dyplom dostała, a nie wygrała w lay'sach, to może jednak nie powinnam się wymądrzać? [naiwniaczka] Kupiłam bananKI i kiwi i zaczęłam "kurację", ale długo nie dało się jeść codziennie tych samych owoców, to spasowałam. Przy okazji przeziębienia wybrałam się do pani doktor po raz kolejny i zapytałam czy nie dostałabym jakiegoś skierowania na badania. Oczywiście, że dostałam. Tyle, że nie na badania a do dermatologa. - A ponieważ miałam już styczność z naszą panią dermatolog, z panem dermatologiem też, to wiem, że pan dermatolog jedyne co potrafi to wypisać kilka nazw na recepcie i mam wrażenie, że robi to losowo, a pani dermatolog... To ja się lepiej pomidorem natrę. Więc zaczęłam przeczesywać Internety w poszukiwaniu odpowiedzi, co robię nie tak. Jako kompletny laik nie miałam pojęcia na temat włosów, czułam się zagubiona, ciągle tylko dostawałam w mordę ilością sprzecznych informacji zarówno ze strony blogów jak i youtube'a, które w rezultacie czytałam i oglądałam po kilka razy, szukałam też nowych i... nadal nie wiedziałam co dalej. Zaczęłam więc sprawdzać osoby, które to wszystko piszą/ mówią, i nie tylko pusto wierzyć w ich słowa, ale raczej wybierać te, które podają logiczne argumenty. Wiele z nich naprawdę nie miało pojęcia o czym mówią, inne były dla mnie całkiem cennym źródłem informacji. Zwłaszcza skarbnicą wiedzy okazała się dla mnie Andżelika z MsMelevis, która jako studentka kosmetologii i włosomaniaczka jednocześnie, która na dodatek gada tak do rzeczy, że mam ochotę się z nią napić, jest dla mnie mentorem.
A więc, skoro sama wszystkiego dowiedziałam się z internetu, to po co mi mój własny blog? Bo odkąd zaczęłam dbać o włosy, już naprawdę parę ładnych razy usłyszałam miłe słowa o tym jak dobrze moje wyglądają.
Poza tym nie lubię samego zachwalania metod i produktów, w których dostrzegam wady i jestem zdania, że jeśli na jakiś temat opinie są sprzeczne - trzeba sobie wyrobić własną. Tak też robię i w tym blogu będę się starała odnosić do wszystkich sprzecznych informacji jakimi zostaję zbombardowana i wysnuwać własne wnioski. A nuż się to komuś przyda.
Najbardziej skupię się na włosach średnioporowatych, prostych, delikatnych i przetłuszczających się, bo takie właśnie mam i najwięcej konkretnych informacji będę w stanie przekazać właśnie o tego rodzaju kłaczkach.
Pewnie niektóre wskazówki nie będą żadną nowością dla osób, które temat już w miarę opanowały, jednak ja chcę aby ci, którzy nie mają bladego pojęcia od czego zacząć mogli się odnaleźć w ogromie informacji i na spokojnie ogarniać podstawy podstaw.
PS: Chętnie przyjmuję wskazówki od innych, więc jeśli ktoś ogarniający temat ma coś do powiedzenia - piszcie! :)
Jako, że to mój pierwszy wpis, przydałoby się jak zwykle słowo wstępu, którego nikomu nie będzie się chciało czytać :D
Mam 19 lat i od dłuższego czasu zmagam się z wypadaniem włosów. Po wizycie u lekarza usłyszłam "PEWNIE brakuje ci mikro i makroelementów, codziennie bananka i kiwi i wszystko wróci do normy". - Chryste, taką teorię, to ja wysnułam dawno dawno temu. No ale myślę, skoro pani doktor dyplom dostała, a nie wygrała w lay'sach, to może jednak nie powinnam się wymądrzać? [naiwniaczka] Kupiłam bananKI i kiwi i zaczęłam "kurację", ale długo nie dało się jeść codziennie tych samych owoców, to spasowałam. Przy okazji przeziębienia wybrałam się do pani doktor po raz kolejny i zapytałam czy nie dostałabym jakiegoś skierowania na badania. Oczywiście, że dostałam. Tyle, że nie na badania a do dermatologa. - A ponieważ miałam już styczność z naszą panią dermatolog, z panem dermatologiem też, to wiem, że pan dermatolog jedyne co potrafi to wypisać kilka nazw na recepcie i mam wrażenie, że robi to losowo, a pani dermatolog... To ja się lepiej pomidorem natrę. Więc zaczęłam przeczesywać Internety w poszukiwaniu odpowiedzi, co robię nie tak. Jako kompletny laik nie miałam pojęcia na temat włosów, czułam się zagubiona, ciągle tylko dostawałam w mordę ilością sprzecznych informacji zarówno ze strony blogów jak i youtube'a, które w rezultacie czytałam i oglądałam po kilka razy, szukałam też nowych i... nadal nie wiedziałam co dalej. Zaczęłam więc sprawdzać osoby, które to wszystko piszą/ mówią, i nie tylko pusto wierzyć w ich słowa, ale raczej wybierać te, które podają logiczne argumenty. Wiele z nich naprawdę nie miało pojęcia o czym mówią, inne były dla mnie całkiem cennym źródłem informacji. Zwłaszcza skarbnicą wiedzy okazała się dla mnie Andżelika z MsMelevis, która jako studentka kosmetologii i włosomaniaczka jednocześnie, która na dodatek gada tak do rzeczy, że mam ochotę się z nią napić, jest dla mnie mentorem.
A więc, skoro sama wszystkiego dowiedziałam się z internetu, to po co mi mój własny blog? Bo odkąd zaczęłam dbać o włosy, już naprawdę parę ładnych razy usłyszałam miłe słowa o tym jak dobrze moje wyglądają.
Poza tym nie lubię samego zachwalania metod i produktów, w których dostrzegam wady i jestem zdania, że jeśli na jakiś temat opinie są sprzeczne - trzeba sobie wyrobić własną. Tak też robię i w tym blogu będę się starała odnosić do wszystkich sprzecznych informacji jakimi zostaję zbombardowana i wysnuwać własne wnioski. A nuż się to komuś przyda.
Najbardziej skupię się na włosach średnioporowatych, prostych, delikatnych i przetłuszczających się, bo takie właśnie mam i najwięcej konkretnych informacji będę w stanie przekazać właśnie o tego rodzaju kłaczkach.
Pewnie niektóre wskazówki nie będą żadną nowością dla osób, które temat już w miarę opanowały, jednak ja chcę aby ci, którzy nie mają bladego pojęcia od czego zacząć mogli się odnaleźć w ogromie informacji i na spokojnie ogarniać podstawy podstaw.
PS: Chętnie przyjmuję wskazówki od innych, więc jeśli ktoś ogarniający temat ma coś do powiedzenia - piszcie! :)
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)















