środa, 3 czerwca 2015

"Nie trzeba mieć tysięcy na koncie, żeby o siebie dbać" czyli moje ulubione i znienawidzone [tanie] zapasy łazienkowe.

Dziś coś bardziej konkretnego, niż tylko wskazówki czyli kosmetyki, których używam. Są to kosmetyki, które pasują mnie, dlatego podkreślam - niekoniecznie będą dobre dla każdego. :)

1. Szampon - Niezastąpiony Babydream
Początkowo wydawało mi się, że nie do końca domywa włosy i to nic dla mnie. Być może tak było, ponieważ moja skóra głowy mocno się przetłuszcza, a ten szampon nie zawiera SLS ani innego tego typu gunwa, ale stopniowo udało mi się ją przyzwyczaić. :)
Zapach jest dość delikatny, znikomy, co dla mnie jest super, bo jestem zdecydowanie antyzapachowa i dla mnie wszystko co pachnie intensywnie po prostu śmierdzi.
Cena: ok 6zł/250ml

2. Odżywka Alterra bio-owoc granatu & bio-aloes
Używałam jej codziennie po myciu. Jeśli nakładałam ją tylko na chwilę, była w porządku, ale jeśli nałożyłam ją na dłużej, tzn chociaż na 15min, była dla mnie świetna. Jeśli chodzi o jej skład, to na drugim miejscu ma etanol, który jednak jest uważany [również przeze mnie] za jeden ze szkodliwych alkoholi i zazwyczaj się go boję. Jednak kupując ją, nie patrzyłam na skład, bo się na tym nie znałam. I okazało się, że ta odżywka nic złego nie zrobiła z moimi włosami. Nie wiedzieć czemu, być może etanol moim włosom po prostu nie szkodzi, ale były po nim naprawdę odżywione, gładkie i miękkie.
Cena: ok 10zł/200ml. Ja kupiłam ją, bo pilnie potrzebowałam jakiejkolwiek a ona była w promocji za 6zł. Opłaciło się.

3. L'biotica Biovax dwufazowa odżywka bez spłukiwania do włosów ciemnych.

Jest jeszcze do włosów jasnych i szczerze nie mam pojęcia czym się różnią, ale jako że mam ciemne włosy wybrałam właśnie tę. Bardzo ją lubię, jednak zdecydowanie jest ona za lekka, żeby używać ją jako jedyną. Włosy pięknie się po niej rozczesują, jednak jeśli nie dociążę ich jakąś jeszcze, nie ma siły - spuszą się.
Cena: 18zł/200ml. Używam jej prawie codziennie [w zależności co i ile nałożę wcześniej] od Wielkanocy i póki co poszła mi nawet nie 1/3 butelki

4. Odżywka Nivea Long Repair, włosy łamliwe, rozdwajające się lub długie.

znowu ukradłam komuś zdjęcie [stąd ten październik 2013] za co przepraszam. Kupując ją przeczytałam skład, jednak powierzchownie i chociaż nie dopatrzyłam się w niej szkodliwych alkoholi, których tam nie było, nie dopatrzyłam się też silikonu, który jednak zaczaił się gdzieś na 8 czy 9 miejscu składu [śmiejcie się, nie mogę się doliczyć]. Zauważyłam go dopiero w domu, kiedy w konsystencji przypominała dawno temu używany silikon z biosilka i zainteresowało mnie to dlaczego. Postanowiłam dać jej szansę, jednak zażałowałam, że podarowałam jej ciepły kącik w mojej łazience. Trudno mi było ją spłukać z rąk, a co dopiero z włosów. Trochę z nią eksperymentowałam, nakładałam po myciu, przed nim na mokre bądź suche włosy, za każdym razem z takim samym efektem - żadnym. Początkowo wydawało mi się, że coś tam daje, jednak któregoś razu jej nie użyłam, a zastąpiłam ją jedynie Biovaxem i okazało się, że - i tak ledwie widoczne - wygładzenie było kwestią silikonu.
Cena: 13zł [?]

5. Sylveco, Balsam myjący do włosów z betuliną i tej samej firmy odbudowujący szampon pszeniczno-owsiany.

Miałam takie same próbki jak na tym zdjęciu. Po tym jak dostałam w sklepie zielarskim po jednej, uznałam, że nie ma sensu tego nawet używać. Bo niby jakim cudem ma mi wystarczyć 10ml na jedno podwójne mycie? A przecież nie będę mieszać obu, bo jak ocenię, który jest dobry? Więc poszłam wysępić kolejne. I okazało się, że jedna próbka wystarczyła mi na dwa podwójne mycia. Tak więc jego wydajność jest świetna. Nie ma on SLSów, zapach ma hmm.. dla mnie nieprzyjemny, ale znikomy. Czułam go, tylko jeśli powąchałam kropelkę wylaną na rękę, na włosach też nie utrzymywał się wcale, dla mnie bomba. Ale czy mył? Tak. I jeden i drugi zdecydowanie tak. Jednak mimo to różnice widziałam kolosalne.
a) po balsamie włosy były gładkie, delikatne, mięciutkie, nic nie swędziało, nic nie piekło, nie przetłuszczały się szybciej - szampon idealny, tylko trochę drogi, ok 28zł, w porównaniu do Babydream [6zł] mocno naciągnąłby mój skromny budżet. Jednak na pewno do niego wrócę.
b) szampon pszeniczno-owsiany, hmmmm.. jestem na nie. Myłam nim w tym krótkim okresie kiedy włosy doprowadzałam do ładu po przeproteinowaniu, no a że w nim jest całkiem sporo protein... chyba nie muszę mówić jakie kuku mi zrobił na głowie. Być może w normalnych warunkach nic by się nie stało, ale i tak wolę nie ryzykować.

6. maska alterra granat - dokładnie ta sama co odżywka o której wcześniej wspominałam.
Odżywka była bardzo gęsta, więc nie wiedzieć czemu, spodziewałam się, że maska będzie jeszcze gęściejsza. Nie jest. Ma konsystencję hmm.. kremu do rąk? Póki co nałożyłam ją tylko raz i... zakochałam się <3 Po tej zdradzie z beznadziejną Nivea Long Repair, cieszę się, że przeprosiłam się z Alterrą. Dla mnie ta maska jest cudowna. Trzymałam ją tylko chwileczkę, a włosy wypiły jej niesamowicie dużo. Naprawdę widziałam, że są trochę grubsze. Pokładam w niej nadzieję. Póki co wydaje mi się być niezbyt ciężka, nie mocno tłusta, dociążyła moje włosy, ale ich nie obciążyła. Moja miłość od pierwszego użycia.
Cena: 10zł/150ml

7. Rumiankowy szampon Johnson's baby
 

Kupiłam go zaraz po tym jak się naczytałam jakie to SLSy są złe. Nie czytałam składu, a jedynie uznałam, że jako dziecięcy szampon będzie delikatny i świetny a tu niespodzianka.
Skład:
-Aqua - woda
-Coco-Glucoside - Poliglukozyd kwasów oleju kokosowego, kosmopedia mówi o nim: "Substancja bardzo łagodna dla skóry i błon śluzowych. Łagodzi ewentualne działanie drażniące wywołane przez anionowe substancje powierzchniowo czynne. Substancja myjąca - usuwa zanieczyszczenia z powierzchni skóry i włosów" Czyli delikatny środek czyszczący. Czyli super. Dalej.
-Sodium Lauroamphoacetate - lauroamfooctan sodu [nawet nie próbuję tego zapamiętać], w każdym razie ciocia Wikipedia mówi, że nawilża i że jest stosowany w kosmetykach do skóry. No świetnie! dalej
-Sodium Laureth Sulfate - upsssss... z TEGO posta już wiadomo co to jest. I szlag trafił psa i nową budę.
dalej nie będę się rozwodzić, to co najważniejsze widać już do tej pory.

Jednak czy ten szampon jest taki do końca zły i spisany na straty? No cóż, skoro już dałam za niego te... 13zł, jeśli mnie pamięć nie myli [za 500ml], to spróbuję, raz kozie śmierć. Efekt? Skóra nie swędziała tak bardzo jak przedtem, ale trochę swędziała. Włosy były świeże, jednak dopiero po kilku dniach stosowania całkowicie dobrze wymyte. To był mój pierwszy szampon, który kupiłam kiedy zaczęłam interesować się włosami i nie uważam, że jest tragicznie zły. Nie jest najlepszy, jednak to właśnie dzięki niemu udało mi się przyzwyczaić skórę głowy do mycia szamponem bez SLS nie chodząc przy tym przez kilka tygodni w smalcu. Nie jest całkowicie delikatny, ale i nie jest całkiem silny, więc jedna butelka jako szampon "przejściowy" się sprawdził. Myślę, że teraz już bym do niego nie wróciła, chyba że traktując go jak szampon z SLS, czyli myjąc nim sporadycznie. No i nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Z tego związku też coś wyniosłam - butelkę. Jednak te z pompką są naprawdę wygodne. :)

KOSMETYKI NIEWŁOSOWE:

1. Sylveco lekki krem nagietkowy.

Nie mam pojęcia w jakim opakowaniu on jest, bo miałam tylko próbkę. 2ml to teoretycznie niedużo, jednak on jest bardzo wodnisty. I właśnie takiego kremu na dzień szukałam. Bardzo lekkiego, który nie zostawi tłustego filmu, natychmiast się wchłonie i od razu będę mogła położyć korektor. No i co najważniejsze, żebym nie musiała się martwić, że włosy przykleją mi się do twarzy i będą tłuste. Jako że moja skóra na twarzy jest dość sucha, nie nawilża on w 100% tak jak bym tego chciała, ale jako krem na dzień się sprawdził. Tej maleńkiej próbki używałam ponad tydzień, więc to całkiem długo.

Niestety ma on jedną solidną wadę: śmierdzi. Niemiłosiernie. Jak wszystko co nagietkowe. Czyli dla mnie starą, zatęchłą piwnicą w której wywieszono mokre ale nadal niewyprane całodniowe męskie skarpetki. Brrrr.. Zapach utrzymuje się około pół godziny, po tym czasie jest do przeżycia.
Cena: ok 23zł/50ml. Jak na to, że 2ml używałam tydzień.. rachunek jest prosty, krem wart zainwestowania. Jeszcze go nie kupiłam, jednak już odkąd skończyła mi się próbka, przymierzam się do niego.

2. Sylveco krem brzozowy
Nie mam niestety zdjęcia, jednak jego też miałam tylko próbkę. Jest to krem, na myśl o którym wpadam w panikę. Użyłam raz - szału nie zrobił. Użyłam drugi - matko boska będę umierać! Miałam po nim jakiś totalny wysyp wielkich bolących pryszczy, które goiły się dobrze ponad tydzień. Serio, to nie były zwykłe pryszcze, tylko twarde, okropne gejzery, których wręcz bałam się dotknąć, bo bolało mnie od tego pół twarzy, a jeden z nich nadal do końca się nie wygoił mimo upływu kilku tygodni. I tak, ja wiem, że na kogoś innego może działać inaczej, jednak na mnie zadziałał tak tragicznie, że bałabym się go komuś polecić.
Cena: chyba ok 26zł, ale szczerze mówiąc nawet nie chcę wiedzieć.

3. Żel do golenia oriflame silk beauty.

Mimo, że zapisując się do Oriflamu byłam dość sceptycznie nastawiona, wszystkie kosmetyki na pokazie mi śmierdziały, zamówiłam krem do rąk [którego zapach mi się wyjątkowo podobał] i żel do golenia. Krem był tak paskudny, że nawet moje stopy go nie lubiły a ja bałam się go komuś dać, więc wylądował w śmietniku. No i tego samego spodziewałam się po tym żelu. Ale jak się okazuje, byłam miło zaskoczona. Początkowo nakładałam go naprawdę sporo, potem zdecydowanie mniej i to również wystarczało. Myślałam, że nim ogolę jedną nogę, na drugiej zdąży wyschnąć, ale nie, nadal był śliski, wręcz.. śluzowaty. Spłukuje się całkiem łatwo, czym też byłam zdziwiona. No i pachnie, hmm.. męskim żelem pod prysznic. Ale po spłukaniu niczego już nie czuć, więc idzie przeżyć. Kosztował chyba.. 10zł/150ml i sobie bardzo chwalę.

No to na tyle z moich ważniejszych kosmetyków ludziska. 3mcie się ramy i majtów mamy. <3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz