"No co ty, ja myję włosy co trzeci dzień." Ile razy takie coś słyszałam, tyle razy żal mi tyłek ściskał, bo ja od bardzo dawna musiałam myć codziennie i to koniecznie rano. Gdybym umyła wieczorem, nie byłoby szans na świeże włosy. To co sprawia, że włosy są po prostu uklejone i tłuste to sebum.
Ciociu Wikipedio, wytłumaczysz nam co to jest sebum?
"Łój skórny (łac. sebum) to naturalny lubrykant [w największym skrócie, substancja nawilżająca] skóry owłosionej i nieowłosionej ssaków, wydzielany przez gruczoły łojowe. Zapewnia miękkość skóry. Tworzy na niej warstwę ochronną antybakteryjną i przeciwgrzybiczą."
A więc to on nawilża naszą skórę i włosy i wcale nie powinien być
traktowany tylko jako zły tłuszcz, przez który wyglądamy jak wytwórnia
smalcu. Owszem, jego nadmiar należy usuwać, myjąc skórę głowy i włosy,
inaczej możemy doprowadzić do tego, że nasze pory się zatkają, skóra nie
będzie miała jak oddychać w efekcie włosy mogą wypadać lub na skórze
rozwiną się bakterie czy grzyby, przez które nabawimy się wyprysków [to
również tyczy się skóry na całym ciele, zauważyłyście, że jeśli często
wypuszczamy grzywkę latem, pojawia się więcej pryszczy na czole? to
właśnie dlatego, że skóra nie ma czym oddychać, a bakterie przez to
mnożą się jak wściekłe.], a nawet łojotokowego zapalenia skóry.
Jeśli z kolei myjemy skórę zbyt często efekty mogą być różne - suchość i
nadwrażliwość [co również może doprowadzić do wypadania włosów],
podrażnienia, łupież suchy lub wręcz przeciwnie - przetłuszczanie się.
Jeśli będziemy na okrągło zmywać sebum, nawet jeśli nie będzie go wcale
zbyt wiele, skóra może zacząć się bronić produkując go jeszcze więcej.
Więc my z uwagi na to, że włosy wyglądają tłusto, zmywamy sebum i to
coraz mocniejszymi szamponami, coraz częściej, przez co skóra się
wścieka, broni jak może i błędne koło się zamyka. Wiem to z własnego
doświadczenia. Swoją obsesją na punkcie całkowicie świeżych włosów
doprowadziłam do tego, że żaden szampon nie był mi ich w stanie domyć
podczas jednorazowego mycia, zawsze musiałam myć włosy 2 razy i to Niveą
do przetłuszczających się włosów, którego skład zaczyna się tak: Aqua,
Sodium Laureth Sulfate, Cocamidopropyl Betaine, Sodium Chloride. A więc
woda i trzy środki myjące - Sodium Chloride to chlorek sodu czyli
najzwyklejsza sól kuchenna, która niestety całkiem skutecznie wysusza
włosy.
Przez takie drastyczne
codzienne oczyszczanie [myłam tak ok 3 lat, a tym szamponem ostatnich
kilka miesięcy] skóra strasznie mnie swędziała, piekła, włosy wypadały
garściami. wystarczyło, że przejechałam dłonią po dopiero co rozczesanym
kucyku a zostawała mi w palcach ich garść. Znajdowałam ich mnóstwo na
ubraniach, podłodze, w pościeli, kilka razy w tygodniu musiałam wyciągać
je z odpływu wanny.. słowem - tragedia. Żeby tego było mało, skóra
przetłuszczała się już tak bardzo, że nie byłam w stanie zostawić
włosów do wyschnięcia, bo miałam po prostu smalec. Musiałam je wysuszyć i
upiąć, w rozpuszczonych wstydziłam się chodzić, bo choć włosy myłam rano, zanim skończyłam
lekcje, zdążyły już wyglądać jak u niektórych po kilku dniach niemycia.
Kiedy zorientowałam się gdzie popełniam błąd, postanowiłam działać.
Całkiem sporo czytałam o szamponach bez SLSów i naprawdę dużo razy
spotkałam się z opinią jakie to dziecięce szampony są super. Więc
wpadłam do Rossmanna i kupiłam Johnsons Baby (był najtańszy) i od razu
po przyjściu do domu umyłam nim włosy. Jak się okazało, włosy szału nie
robiły, były jakby delikatnie nieświeże. Nie tyle niedomyte, ale nie były takie jak tuż po myciu. Jednak to co zauważyłam od
razu, to że skóra mniej swędzi i mniej piecze. Kilka następnych razy
myłam nim włosy i efekt był taki sam. Więc znów umyłam Niveą i znów
problem powrócił. Więc powiedziałam sobie "dobra, niech te włosy
wyglądają jak chcą, ja mam dość ciągłego pieczenia i drapania się jak
przy wszawicy, zresztą jak już kupiłam, to co mam go wylać?" I tak też
wykończyłam butelkę. Już w jej połowie zauważyłam, że włosy
przyzwyczaiły się do delikatniejszego szamponu i są świeże a skóra mniej
piecze i swędzi. Wypadanie włosów co prawda niespecjalnie się
ograniczyło, ale i tak cieszyłam się, że wreszcie skóra się uspokoiła.
Kończąc butelkę, postanowiłam przetestować inny szampon, zaczęłam
zagłębiać się w składy (przy okazji okazało się, że JB wcale nie ma go
tak świetnego. O tym kilka słów TU) i odkryłam miliony świetnych opinii
na temat Babydream. Więc kupiłam. Efekt początkowo był podobny jak w
przypadku JB, włosy delikatnie nieświeże, ale skóra całkowicie przestała
swędzieć i piec, więc pomyślałam, że to MUSI być to i skóra przyzwyczai
się do jeszcze delikatniejszego szamponu. Tak też było. Ilość włosów
która wypadała zmniejszyła się, choć nie do efektu wow i nadal włosy
musiałam myć codziennie. Wiedziałam już, że to kwestia nienawilżonej
skóry, jednak nie wiedziałam co z tym zrobić, bo jeśli nałożyłam odżywkę
na skórę głowy, nie miałam co liczyć, że włosy będą świeże. Przypadkiem
wpadłam na komentarz pod jakimś postem [nie pamiętam nawet gdzie] że
olej kokosowy używany do skóry bardzo ją nawilża i po kilku miesiącach
zauważa się zmniejszenie wypadania i przetłuszczania. Smarować tłuszczem
skórę głowy po to, żeby to potem zmyć? No coś słabo, zwłaszcza, że
sebum nie może być za dużo, ale olej jest ok? Mimo sceptycznego
podejścia spróbowałam i... kupa. Po kilku tygodniach stosowania oleju
kokosowego na skórę głowy i włosy, stuknęłam się w czoło i kupiłam ten
nierafinowany. I on zadziałał dziwnie. Całkiem dobrze zmywał się ze
skóry, więc nie miałam problemu z tłustymi włosami po umyciu, jednak
miałam straszny puch - potem wyczytałam, że to kwestia źle dobranego
oleju do porowatości. Jednak to co również zauważyłam i co było dla mnie
ważniejsze - przetłuszczanie naprawdę się zmniejszyło. Byłam w ciężkim
szoku, kiedy któregoś razu wstałam rano jak zwykle, gotowa myć włosy a
tu... nie trzeba, wyglądały całkiem ok. Nie były już tak świeże jak
zaraz po umyciu, wiadomo, ale nie wyglądały źle. W ten sposób udało mi
się je przyzwyczaić do mycia do drugi dzień, jednak tylko do czasu
dopóki regularnie stosowałam olej kokosowy na skórę głowy. W momencie
kiedy przestałam to robić, problem zaczął się od nowa. Nie jest to dla
mnie tragedią, bo jeśli odstawiając kosmetyk, który mi nie służy, liczę
na to, że skóra czy włosy wrócą do stanu sprzed używania go, więc tego
samego mogę się spodziewać po kosmetyku, który mi służył, nic przecież
nie działa wiecznie.
Oprócz delikatnego szamponu i oleju
kokosowego zaczęłam przestrzegać też kilku zasad i tak udaje mi się
dłużej zatrzymać świeżość włosów.
1.
Myję nie tylko skórę głowy, ale też szczotkę. To chyba dość oczywiste.
Nic nam z wycierania blatu 2.Staram się nie dotykać włosów. Uczeszę się raz i koniec. Nawet do grzywki się
przyzwyczaiłam [mam ją obciętą na bok] i jeśli nie ma wiatru, jestem w
stanie jej nie dotykać a jedynie odrzucać co jakiś czas głową i i tak
nie robię tego zbyt często.
3.Nie suszę gorącym powietrzem. To sprzyja poceniu, więc skóra wydziela więcej sebum a włosy są szybciej tłuste
4.ZAWSZE przed jakimkolwiek czesaniem się, czy to kucyk, czy warkocz czy cokolwiek innego, myję ręce.
5.Unikam drapania skóry głowy, żeby jej nie podrażniać
6.Co kilka myć nakładam na włosy i skórę głowy maskę, [o której napiszę w kolejnym poście] która naprawdę mocno nawilża moje włosy. Początkowo musiałam zmywać ją BabyDreamem aż 3 razy, jednak z czasem i to przestało być konieczne i podwójne mycie, czyli takie jak zwykle, wystarcza.
*7.Drogeryjny suchy szampon to mój wróg. Bardzo mocno przesusza skórę, więc zdecydowanie nie ma na niego miejsca w mojej łazience.
Dużo czytałam o cudownym działaniu drożdży na przetłuszczanie się, jednak po jednorazowym dodaniu ich do maski, nigdy więcej nie odważyłam się tego zrobić. Smród jak cholera, a wypłukać ją było naprawdę dużo gorzej i wyczesać potem włosy również. Drożdże można też pić, jednak ja przez ich smród nie byłabym w stanie tego przełknąć, dlatego zdecydowałam się na łykanie drożdży piwowarskich, kupionych w aptece. Na wnioski jednak jeszcze za wcześnie, ale na pewno się pojawią jak tylko je wyciągnę. :)
Na dzisiaj to tyle, takimi metodami mnie udaje się dłużej utrzymywać świeżość włosów, jednak przestrzegam - nawet jeśli zaczniecie taką "kurację" to nie przyniesie efektów po tygodniu czy dwóch. Do tego trzeba kilku miesięcy, mnie udało się w około 3. Ktokolwiek zna jakieś inne metody lub wypróbował tych i ma ochotę podzielić się swoim zdaniem - wie gdzie może wpisać komentarz. :)
Malinowy Morelak
piątek, 24 lipca 2015
Emolienty, proteiny, humektanty czyli dlaczego odżywki nie działają?
Zapewne każdej z nas zdarzyło się już nie raz, że kupiła odżywkę, która była delikatnie mówiąc do dupy. Albo nic nie dawała, albo włosy były po niej sztywne, albo robił się puch, albo strąki i generalnie włosy wyglądały jakby je krowa liznęła. Dlaczego tak się dzieje? Najpewniej dlatego, że równowaga między emolientami, proteinami i humektantami została zaburzona.
Już tłumaczę. W diecie, jeśli nie dostarczymy sobie odpowiedniej ilości węglowodanów, nie będziemy mieć sił, jeśli braknie nam białka organizm "zje" mięśnie, brak tłuszczy może spowodować problemy hormonalne, a ich nadmiar np podwyższenie poziomu cholesterolu we krwi itd. Dlatego trzeba zachowywać równowagę. Nie jest to dla każdego człowieka żyjącego na ziemi [rzucam z głowy] 1:1:1, czy 2:1:5 ale jest to zależne od naszej masy, trybu życia, wieku i miliona innych czynników. Tak samo jest z "dietą" naszych włosów. Nie wszystkie włosy będą lubiły to samo, bo każde włosy mają inną strukturę.
A więc:
Proteiny - są to białka, to wie chyba każdy. :) Z białek, a konkretnie głównie z keratyny składają się nasze włosy.
Emolienty to po prostu oleje,
a Humektanty, to na najbardziej chłopski rozum nawilżacze. Jednak z humektantami sprawa jest o tyle bardziej skomplikowana, że nie do końca one nawilżają, a wyrównują równowagę wodną między naszymi włosami a otoczeniem.
No to po kolei:
Do czego potrzebne nam proteiny?
Na początku, kiedy zaczynałam interesować się pielęgnacją włosów, wyczytałam o laminowaniu włosów żelatyną. Żelatyna ma zawierać [czy tak faktycznie jest, właściwie nie wiem] keratynę. Pomyślałam "wow, super, będę nakładać i włosy będą jak ta lala, przecież z keratyny są zbudowane, to musi być złoty środek dla każdego". No, nie do końca. Jeśli macie ubytki w strukturze włosa, np w wyniku częstego tarcia ręcznikiem czy innych uszkodzeń mechanicznych, owszem, proteiny je uzupełnią i włosy będą w lepszej kondycji, będą też odbite od nasady. Jeśli jednak wasze włosy nie są zniszczone a np jedynie suche - nic to nie da. Proteiny nadbudują się na włosie i zrobimy tym więcej dobrego niż złego. Przeproteinowanie objawia się tym, że włosy stają się sztywne, matowe, łamliwe i nim doprowadzicie je do ładu, zdążą się zniszczyć [wiem to z autopsji]
A emolienty?
Emolienty głównie odbijają światło, przy odpowiednim stosowaniu włosy będą bardziej błyszczące, gładkie jak również dociążone, czyli nie będziemy mieć przysłowiowego siana, no i elektryzowanie powinno się zmniejszyć. Z olejami dostarczamy też naszym włosom witamin i kwasów tłuszczowych, jednak za dużo olei to włosy obciążone, ulizane i strąkujące się, ale chyba tego nie trzeba nikomu tłumaczyć. [Sądzę, że każdej z nas trafiła się maska, po której włosy chociaż dobrze umyte, były właśnie takie]
Humektanty?
Humektanty, jak pisałam wcześniej wyrównują poziom wody, co oznacza, że jeśli zrobimy sobie maskę z samych humektantów a na dworze będzie zbyt sucho - zamiast włosów nawilżymy powietrze - łuski się otworzą, woda wyleci do otoczenia i włosy będą przesuszone.
Fuck yeah! Oszukam system, nałożę taką maskę jak będzie padało, wtedy wchłoną superhiperdużo wody i będą... przenawilżone. Będziemy miały na głowie mięciutki, miły w dotyku, ale jakże paskudnie wyglądający puch. Generalnie humektanty powinno stosować się z emolientami, wtedy nic złego nie powinno się dziać.
W kwestii dobierania dobrego kosmetyku po składzie - nie pomogę. Uważam ze głupie analizowanie każdego składnika w masce czy odżywce i zastanawianie się, czy aby na pewno nie ma za dużo tego czy tamtego. Moim zdaniem to donikąd nie prowadzi, skład kosmetyków trzeba sprawdzić pod względem silikonów i szkodliwych alkoholi, jeśli ich nie ma, przetestować i wtedy stwierdzić, czy maska/odżywka jest za ciężka [zbyt dużo emolientów], włosy są po niej sztywne i/lub matowe [za dużo protein] czy się puszą [za dużo humektantów]. Jeśli zauważacie któryś z "objawów" warto taką odżywkę po prostu ulepszyć.
Jeśli włosy się puszą lub są sztywne, powinno pomóc dodanie do niej odrobiny olejku/oleju/oliwy. [Uwaga! Jeśli po dodaniu oleju włosy puszą się jeszcze bardziej, być może to nie dlatego, że jest go za mało, a jest po prostu nieodpowiedni do porowatości. Ale o olejach jeszcze będzie.]
Jeśli maska jest za ciężka, trzeba dodać do niej trochę protein i/lub humektantów. Humektantem jest na przykład gliceryna, miód, siemię lniane czy aloes. Proteinami np kolagen lub znane najlepiej każdemu żółtko jaja, proteiny pszenicy czy mleczko pszczele.
Ok, a co jeśli odżywka nadal jest do kitu? No to powinna się sprawdzić na kimś innym a jeśli nie, to mamy na co golić nogi lub dodajemy ją do domowej maski [która będzie w następnym poście], choćby w celu poprawienia jej konsystencji. :) Ktoś, coś, jakieś inne pomysły na wykorzystanie odżywki, która jest do niczego
Już tłumaczę. W diecie, jeśli nie dostarczymy sobie odpowiedniej ilości węglowodanów, nie będziemy mieć sił, jeśli braknie nam białka organizm "zje" mięśnie, brak tłuszczy może spowodować problemy hormonalne, a ich nadmiar np podwyższenie poziomu cholesterolu we krwi itd. Dlatego trzeba zachowywać równowagę. Nie jest to dla każdego człowieka żyjącego na ziemi [rzucam z głowy] 1:1:1, czy 2:1:5 ale jest to zależne od naszej masy, trybu życia, wieku i miliona innych czynników. Tak samo jest z "dietą" naszych włosów. Nie wszystkie włosy będą lubiły to samo, bo każde włosy mają inną strukturę.
A więc:
Proteiny - są to białka, to wie chyba każdy. :) Z białek, a konkretnie głównie z keratyny składają się nasze włosy.
Emolienty to po prostu oleje,
a Humektanty, to na najbardziej chłopski rozum nawilżacze. Jednak z humektantami sprawa jest o tyle bardziej skomplikowana, że nie do końca one nawilżają, a wyrównują równowagę wodną między naszymi włosami a otoczeniem.
No to po kolei:
Do czego potrzebne nam proteiny?
Na początku, kiedy zaczynałam interesować się pielęgnacją włosów, wyczytałam o laminowaniu włosów żelatyną. Żelatyna ma zawierać [czy tak faktycznie jest, właściwie nie wiem] keratynę. Pomyślałam "wow, super, będę nakładać i włosy będą jak ta lala, przecież z keratyny są zbudowane, to musi być złoty środek dla każdego". No, nie do końca. Jeśli macie ubytki w strukturze włosa, np w wyniku częstego tarcia ręcznikiem czy innych uszkodzeń mechanicznych, owszem, proteiny je uzupełnią i włosy będą w lepszej kondycji, będą też odbite od nasady. Jeśli jednak wasze włosy nie są zniszczone a np jedynie suche - nic to nie da. Proteiny nadbudują się na włosie i zrobimy tym więcej dobrego niż złego. Przeproteinowanie objawia się tym, że włosy stają się sztywne, matowe, łamliwe i nim doprowadzicie je do ładu, zdążą się zniszczyć [wiem to z autopsji]
A emolienty?
Emolienty głównie odbijają światło, przy odpowiednim stosowaniu włosy będą bardziej błyszczące, gładkie jak również dociążone, czyli nie będziemy mieć przysłowiowego siana, no i elektryzowanie powinno się zmniejszyć. Z olejami dostarczamy też naszym włosom witamin i kwasów tłuszczowych, jednak za dużo olei to włosy obciążone, ulizane i strąkujące się, ale chyba tego nie trzeba nikomu tłumaczyć. [Sądzę, że każdej z nas trafiła się maska, po której włosy chociaż dobrze umyte, były właśnie takie]
Humektanty?
Humektanty, jak pisałam wcześniej wyrównują poziom wody, co oznacza, że jeśli zrobimy sobie maskę z samych humektantów a na dworze będzie zbyt sucho - zamiast włosów nawilżymy powietrze - łuski się otworzą, woda wyleci do otoczenia i włosy będą przesuszone.
Fuck yeah! Oszukam system, nałożę taką maskę jak będzie padało, wtedy wchłoną superhiperdużo wody i będą... przenawilżone. Będziemy miały na głowie mięciutki, miły w dotyku, ale jakże paskudnie wyglądający puch. Generalnie humektanty powinno stosować się z emolientami, wtedy nic złego nie powinno się dziać.
W kwestii dobierania dobrego kosmetyku po składzie - nie pomogę. Uważam ze głupie analizowanie każdego składnika w masce czy odżywce i zastanawianie się, czy aby na pewno nie ma za dużo tego czy tamtego. Moim zdaniem to donikąd nie prowadzi, skład kosmetyków trzeba sprawdzić pod względem silikonów i szkodliwych alkoholi, jeśli ich nie ma, przetestować i wtedy stwierdzić, czy maska/odżywka jest za ciężka [zbyt dużo emolientów], włosy są po niej sztywne i/lub matowe [za dużo protein] czy się puszą [za dużo humektantów]. Jeśli zauważacie któryś z "objawów" warto taką odżywkę po prostu ulepszyć.
Jeśli włosy się puszą lub są sztywne, powinno pomóc dodanie do niej odrobiny olejku/oleju/oliwy. [Uwaga! Jeśli po dodaniu oleju włosy puszą się jeszcze bardziej, być może to nie dlatego, że jest go za mało, a jest po prostu nieodpowiedni do porowatości. Ale o olejach jeszcze będzie.]
Jeśli maska jest za ciężka, trzeba dodać do niej trochę protein i/lub humektantów. Humektantem jest na przykład gliceryna, miód, siemię lniane czy aloes. Proteinami np kolagen lub znane najlepiej każdemu żółtko jaja, proteiny pszenicy czy mleczko pszczele.
Ok, a co jeśli odżywka nadal jest do kitu? No to powinna się sprawdzić na kimś innym a jeśli nie, to mamy na co golić nogi lub dodajemy ją do domowej maski [która będzie w następnym poście], choćby w celu poprawienia jej konsystencji. :) Ktoś, coś, jakieś inne pomysły na wykorzystanie odżywki, która jest do niczego
niedziela, 5 lipca 2015
Alkohole w kosmetykach
Ok, nie było mnie tu całkiem długo, gdyż ostatnio ciągle cierpię na niedoczas, dlatego i dzisiaj będzie krótko zwięźle i na temat, czyli o alkoholach.
Jeszcze do niedawna sama niewłaściwie je postrzegałam, dlatego wpadałam w panikę widząc słowo "alcohol". No ale poszperałam, poczytałam i okazało się, że wiedziałam, że dzwonią, ale nie wiedziałam w którym kościele.
Tak na chłopski rozum, alkohole w kosmetykach możemy podzielić na te "dobre" i "złe", choć i te "złe" pełnią pewne funkcje. A więc do rzeczy:
-Alcohol denat [występuje też pod nazwą SD alcohol lub SD alcohol-40]
-Isopropyl alcohol bądź (choć osobiście chyba się nie spotkałam z tą nazwą) Isopropanol alcohol
-Ethyl alcohol [inaczej Ethanol lub po prostu Alcohol]
-Benzyl alcohol
-Propanol alcohol
Te alkohole są postrzegane jako te złe. Dlaczego? Ponieważ mogą wysuszać włosy i podrażniać skórę głowy. W takim razie po co tam są?
-Alcohol denat pomaga wniknąć innym składnikom we włosy czy skórę, dlatego często znajduje się we wcierkach. Pod warunkiem, że nie podrażnia Waszej skóry głowy, można ją spokojnie używać. Jeśli przy stosowaniu takiej wcierki coś zaczyna się dziać - idź wcierko w cholerę.
-Isopropyl alcohol to delikatny rozpuszczalnik, pomaga odżywkom połączyć się fazie wodnej z olejową. No ale skoro jest rozpuszczalnikiem, wydaje mi się logiczne, że może nie tylko rozpuścić olej w wodzie/wodę w oleju, ale i wierzchnią warstwę włosów.
-Etanol - O nim można by całkiem sporo napisać, jednak to co najistotniejsze Ciocia Wikipedia zawarła jednym zdaniu. "Mieszanina 95,6% etanolu z wodą jest popularnie nazywana spirytusem" I z tym zostawiam Was do wysnucia własnych wniosków. :)
-Benzyl alcohol - kolejny rozpuszczalnik, tyle że (wnioskuję po poczytaniu o nich obu) mocniejszy niż ten wspomniany wcześniej.
-Propanol alcohol - rozpuszczalnik, stosowany też w przemyśle spożywczym i medycynie do dezynfekcji, tak więc oczywistym się dla mnie staje, że w kosmetykach robi za konserwant.
Cała reszta alkoholi głównie nawilża i nie należy się ich bać. Pamiętajmy, że np gliceryna też jest alkoholem, a nie wiem czy znajdzie się krem nawilżający, który nie ma jej w składzie.
Podsumowując: Czy "złych" alkoholi należy się bać?
I tak i nie. Jeśli jesteście pewne, że Wasza skóra głowy nie jest zbyt wrażliwa albo włosy nie niszczą się przy każdym dotknięciu, możecie próbować. Na moją skórę głowy alcohol denat działa jak płachta na byka, ale nie u każdego może się tak dziać, więc czasem warto zaryzykować. Sama kupiłam odżywkę i maskę z Alterry (o nich trzy słowa TU), w której składzie znajdziemy etanol pod swoją podstawową nazwą i nic się złego nie stało.
Na dzisiaj to tyle, trzymajcie się ludziska. <3
Jeszcze do niedawna sama niewłaściwie je postrzegałam, dlatego wpadałam w panikę widząc słowo "alcohol". No ale poszperałam, poczytałam i okazało się, że wiedziałam, że dzwonią, ale nie wiedziałam w którym kościele.
Tak na chłopski rozum, alkohole w kosmetykach możemy podzielić na te "dobre" i "złe", choć i te "złe" pełnią pewne funkcje. A więc do rzeczy:
-Alcohol denat [występuje też pod nazwą SD alcohol lub SD alcohol-40]
-Isopropyl alcohol bądź (choć osobiście chyba się nie spotkałam z tą nazwą) Isopropanol alcohol
-Ethyl alcohol [inaczej Ethanol lub po prostu Alcohol]
-Benzyl alcohol
-Propanol alcohol
Te alkohole są postrzegane jako te złe. Dlaczego? Ponieważ mogą wysuszać włosy i podrażniać skórę głowy. W takim razie po co tam są?
-Alcohol denat pomaga wniknąć innym składnikom we włosy czy skórę, dlatego często znajduje się we wcierkach. Pod warunkiem, że nie podrażnia Waszej skóry głowy, można ją spokojnie używać. Jeśli przy stosowaniu takiej wcierki coś zaczyna się dziać - idź wcierko w cholerę.
-Isopropyl alcohol to delikatny rozpuszczalnik, pomaga odżywkom połączyć się fazie wodnej z olejową. No ale skoro jest rozpuszczalnikiem, wydaje mi się logiczne, że może nie tylko rozpuścić olej w wodzie/wodę w oleju, ale i wierzchnią warstwę włosów.
-Etanol - O nim można by całkiem sporo napisać, jednak to co najistotniejsze Ciocia Wikipedia zawarła jednym zdaniu. "Mieszanina 95,6% etanolu z wodą jest popularnie nazywana spirytusem" I z tym zostawiam Was do wysnucia własnych wniosków. :)
-Benzyl alcohol - kolejny rozpuszczalnik, tyle że (wnioskuję po poczytaniu o nich obu) mocniejszy niż ten wspomniany wcześniej.
-Propanol alcohol - rozpuszczalnik, stosowany też w przemyśle spożywczym i medycynie do dezynfekcji, tak więc oczywistym się dla mnie staje, że w kosmetykach robi za konserwant.
Cała reszta alkoholi głównie nawilża i nie należy się ich bać. Pamiętajmy, że np gliceryna też jest alkoholem, a nie wiem czy znajdzie się krem nawilżający, który nie ma jej w składzie.
Podsumowując: Czy "złych" alkoholi należy się bać?
I tak i nie. Jeśli jesteście pewne, że Wasza skóra głowy nie jest zbyt wrażliwa albo włosy nie niszczą się przy każdym dotknięciu, możecie próbować. Na moją skórę głowy alcohol denat działa jak płachta na byka, ale nie u każdego może się tak dziać, więc czasem warto zaryzykować. Sama kupiłam odżywkę i maskę z Alterry (o nich trzy słowa TU), w której składzie znajdziemy etanol pod swoją podstawową nazwą i nic się złego nie stało.
Na dzisiaj to tyle, trzymajcie się ludziska. <3
środa, 10 czerwca 2015
Erica Spindler W milczeniu
Dziś coś z zupełnie innej beczki. :)

Powrót w rodzinne strony, do Cypress Springs w Luizjanie, ma umożliwić Avery znalezienie odpowiedzi na dręczące ją pytanie. Tymczasem dochodzą ją szeptane plotki"
Gdybym nie przeczytała opisu [którego zresztą nie podałam tu w całości, zaraz wyjaśnię dlaczego] zdecydowanie lepiej oceniłabym tę książkę.
Całą historia jest naprawdę naprawdę ciekawa, dość zagmatwana co czyni ją jeszcze bardziej interesującą i rozwiązuje się w sposób... dziwny. Ogólne losy Avery skończyły się tak jak się tego spodziewałam, jednak resztę historii "przepowiedziałam" zupełnie inaczej, więc zdecydowanie mnie to ucieszyło.
Ciągle pojawiała się mowa pozornie zależna, która już w połowie trochę mnie wykańczała. Te szczegółowe myśli i lęki bohaterów wypowiadane przez narratora zdecydowanie nie budowały napięcia [a wnioskuję, że po to tam były] a mnie jedynie nudziły, bo pojawiały się na każdym kroku, a jak wiadomo - co za dużo to niezdrowo.
Jak wspomniałam, tę książkę oceniłabym o wiele lepiej gdyby nie ten opis na okładce, który był jednym wielkim spojlerem [!]. Naprawdę, to co wyczytałam na jego końcu działo się już w połowie książki, więc praktycznie do połowy czytałam tylko z myślą "kiedy zaczynie się w niej dziać coś, czego ja jeszcze nie wiem?" A więc kochane ludziska, niech Was ręka Boska strzeże przed czytaniem tego opisu do końca. Zdecydowanie tyle ile zamieściłam wystarczy.
Podsumowując: Historia zdecydowanie dobra, choć nie jedna z tych po których czuję niedosyt. Jednak ten spojler i język trochę psują efekt.
To dziś na tyle ludzika.
Buziole. : **
wtorek, 9 czerwca 2015
Odżywka do paznokci Golden Rose Black Diamond
O tej odżywce dowiedziałam się z mojego żywego repetytorium wiedzy na
temat makijażu, piercingu i manicure - Ewy Grzelakowskiej a konkretnie z TEGO filmu i byłam równie podekscytowana jak ona. A ponieważ wcześniej używałam
Eveline 9w1 i czasami było to dla moich paznokci za dużo, tę musiałam
wręcz mieć.
Eveline trochę utwardziła płytkę, zdecydowanie lepiej
trzymał się na niej lakier, ale stała się szorstka, po zmyciu lakieru
miałam wrażenie, że po prostu lekko się łuszczy. Więc kupiłam tę. Użyłam
jej kilka razy i miałam wrażenie, że paznokcie są nieco twardsze i ciut
szybciej rosną, ale żeby dokładnie to ocenić obcięłam je na krótko i
pomalowałam zaczynając w ten sposób test.
Na opakowaniu napisane jest aby nakładać raz w tygodniu po dwie warstwy i tak też planowałam robić. Jednak w pracy odżywka zdecydowanie za szybko mi się ścierała, więc szybko zmieniłam taktykę na jedną warstwę dwa razy w tygodniu.
10 maja
13 maja
wydaje się że nie urosły przez te 3 dni ani odrobinkę. Ale urosły. I to całkiem całkiem, tyle że wydłużyło mi się odrobinę przez lata obgryzane do krwi łożysko, co cieszyło mnie niezmiernie. :)
21 maja
24 maja
i tu znów wydaje się, że nic nie urosły i w ogóle nic się nie zmieniło. Ale
urosły. I to całkiem sporo. Całkiem dużo je spiłowałam, bo mój naturalny
kształt nie jest za ładny, poza tym wskazujący solidnie mi się
rozdwoił, więc nie było mocy.
30 maja
5 czerwca
A więc oto efekt po prawie 4 tygodniach. [zastanawiam się czemu na tych zdjęciach wychodzą mi takie serdelkowate łapy]
Czy ta odżywka działa?
Tak. Zdecydowane tak. Bez żadnej moje paznokcie nie chcą rosnąć, po tej rosną zdecydowanie szybciej. Nadal się rozdwajają, ale teraz idzie to przeżyć, nie odchodzą mi całe płaty. Poza tym płytka trochę stwardniała, choć nie jest to efekt wow, wreszcie nie są jak papier toaletowy. Przestała się też łuszczyć jak po Eveline no i łożyska chyba minimalnie się wydłużyły.
Efekt jest zadowalający, jednak nadal nie jest to mój złoty środek.
Co jeszcze mogę o niej powiedzieć: Faktycznie, tak jak mówiła RLM jest
rzadziutka, więc można nałożyć superhipercienką warstwę. Jednak ma ona i
wadę. Smród. Ona śmierdzi jak cholera. Zwykły lakier do paznokci czy
odżywka z Eveline się przy niej chowa. Malując paznokcie tą zdecydowanie
szczypią mnie oczy i gardło. Mocno się też ściera [świeża, choć już dobrze wyschnięta warstwa nie wytrzymała wcale kilku minut brzdękolenia na gitarze]
Na dziś to tyle. Zdjęcia jakością straszą, jednak efekty w miarę widać. Kolory są strasznie przekłamane. Lakier na ostatnim zdjęciu to odcień 320 rapid ruby czyli coś w stylu ciemnej czerwieni a tu wygląda jak coś wpadającego w fiolet. No nic, mam nadzieję, że zostanie mi to wybaczone. :)
czwartek, 4 czerwca 2015
Uszkodzenia mechaniczne.
Myślałam, że nie dodam tego posta, bo to wszystko wydaje mi się taaaaaakie oczywiste, ale po dzisiejszej wizycie koleżanek i pytaniu jednej z nich co ja nakładam, że wyglądają lepiej niż kiedyś zaczęłam się zastanawiać, czy ja faktycznie nakładam na nie aż tak wiele? Właściwie nie. Właściwie to co przede wszystkim pomogło moim włosom to unikanie uszkodzeń mechanicznych. Oczywiście kosmetyki też dały całkiem sporo, ale włosy to jednak wytwór naskórka, który jest tkanką martwą, więc to co trzeba robić przede wszystkim, to ich nie niszczyć. A zatem gdzie popełniamy błędy?
1. Mycie włosów. - Po pierwsze skóra głowy. Skóra nie ziemniak, nie potrzebuje skrobania, a raczej masażu. Więc zamiast drapać i szorować ją paznokciami, masujmy ją opuszkami palców.
Po drugie włosy - jeśli już konieczne jest umycie ich na całej długości, np aby domyć kosmetyki do stylizacji bądź przygotować włosy do farbowania, pamiętajmy, żeby ich nie trzeć a jedynie delikatnie wmasowywać w nie szampon zgodnie z kierunkiem włosa. Od nasady po końce, nigdy odwrotnie.
2. Wycieranie - owijamy włosy i trzemy ręcznikiem. Brrr.. Nie wolno! Nie trzyjmy włosów a jedynie po nałożeniu ręcznika wygniatajmy z nich wodę lub po prostu zostawmy go na kilka minut. To zapobiegnie ich wyrwaniu, połamaniu i otwarciu łuski.
3. Śpimy z mokrymi włosami. - Mokre włosy są jednak bardziej podatne na wyrywanie i tarcie, dlatego maltretowanie ich w ten sposób przez CAŁĄ NOC nie wpływa na nie dobrze. Sama od dawien dawna nie kładę się z mokrymi włosami, bo od jakichś 5 lat myję je rano i suszę. Jeśli jednak myjecie włosy wieczorem - dajcie im wyschnąć lub wysuszcie je niezbyt gorącym powietrzem suszarki. Odpowiednie suszenie wcale ich nie zniszczy. Jednak o tym było w TYM poście.
Ciekawostka dla tych, których nie przekonuje wieczorne czekanie ani suszenie - 2 lata temu leżałam na jednej sali z chłopakiem, który przez spanie z mokrymi włosami [a miał mniej więcej co łopatek] będąc przeziębionym nabawił się infekcji, która dostała mu się potem do serca. Do szpitala trafił karetką.
4. No śpię w suchych a i tak wyglądają jak kupa. Co jest? A może śpisz w rozpuszczonych? No właśnie, włosy należy upiąć w luźny kok bądź warkocz, wtedy zdecydowanie mniej się ocierają i niszczą. Ja często rano robię francuza lub holendra. Wygląda to dobrze, obejdę tak cały dzień a wieczorem mam to już z głowy, spokojnie w takim kimam. Poza tym jestem prawie pewna, że zauważycie po tym, że włosy zdecydowanie mniej się kołtunią. Z własnego dzisiejszego doświadczenia wiem, że tak jest. Zasnęłam wczoraj w rozpuszczonych a dzisiaj nie dość, że wstałam jak czupiradło, to jeszcze nawyrywałam ich kupę przy rozczesywaniu.
5. Jakieś takie wytarte te włosy, jakieś takie liche.. sianowate.. - niewłaściwe upięcie, bądź niewłaściwa gumka mogą być tego przyczyną. Jeśli upinamy włosy w wysoki, ciasny kok a wieczorem po jego rozpuszczeniu czujemy ulgę, to znak, że coś jest nie tak. Cebulki nie powinny nas boleć. Czasami wystarczy upiąć takiego koka delikatniej lub chociaż od czasu do czasu zastąpić go warkoczem a włosy szybko nam podziękują. Ja z takich właśnie szybkich, ciasnych "czochrańców" zrezygnowałam i naprawdę duuużo to dało.
Do tego gumka. Niech Was kochane dziewczęta łapy nie świerzbią na widok gumek z metalowymi wstawkami.
W nie wplątuje się ich mnóstwo, wiecznie tylko się wyrywają lub odłamują. Taka sama połączona maleńkim stopem będzie zdecydowanie lepsza.
Jednak takie jeśli pokryte są brokatem i/lub ozdóbkami może równie mocno szarpać włosy.
Najlepsza będzie ta z froty, mięciutka, typowa dla dzieci, jednak moim zdaniem nie wygląda ona dobrze, nawet czarna czy brązowa, więc wybieram mniejsze zło.
Dobrym rozwiązaniem będzie też gumka atłasowa, jednak moje włosy są na tyle śliskie, że mi się po prostu zsuwa.
Jeśli - jak ja - lubicie wysokie kucyki, zostając w domu dobrze jest obciąć fragment bawełnianej skarpetki i to nosić jako gumkę. Uwierzcie - trzyma całkiem dobrze, a nic na niej nie zostanie. Jedynie wygląda idiotycznie, ale kogo to obchodzi?
Jeśli używacie tych
gumeczek do upięcia warkocza/warkoczy, nie ma co na nich oszczędzać. Zdejmowanie ich to zło. Trzeba je rozciąć. TYLKO OSTROŻNIE! Nie chcemy przecież pociąć włosów.
Wiele włosomaniaczek używa gumek Invisibobble
sama jej nie mam, więc nie mogę powiedzieć czy dobrze trzyma włosy i faktycznie ich nie wyrywa, jednak do mnie one po prostu nie przemawiają. Wyglądają jak kabel od telefonu, co mnie nie podoba się zupełnie, na dodatek jedna paczka [3 gumki] kosztuje w granicach 10-20zł. Biorąc pod uwagę, że kupuję gumki wręcz hurtowo, bo ciągle je gubię, nie wydoliłabym finansowo.
6. Wsuwki - pamiętajmy, że wsuwka wsuwce nierówna. Wybierajmy takie z kuleczką na końcu, żeby nie drapała i nie podrażniała nam skóry głowy.
7. Rozczesywanie. Na sucho czy mokro? Jedni uważają, że ABSOLUTNIE NIE NA MOKRO, włosy są wtedy bardziej podatne na uszkodzenia i należy je rozczesywać na sucho. Inni uważają, że na sucho NIE DA RADY rozczesać, jeśli wyschną nierozczesane są zbyt mocno poplątane i mnóstwo się ich wyrywa, nie ma siły - trzeba mokre.
Ja nie opowiem się po żadnej ze stron, bo każda ma po trochę racji i oba te argumenty są słuszne. Moim zdaniem włosy trzeba obserwować i sprawdzać kiedy wypada ich mniej i mniej je szarpiemy. Ja dzień w dzień rozczesuję je na mokro, używając przy tym odrobiny odżywki bez spłukiwania i to im służy najlepiej. I każdemu radzę znaleźć swój sposób.
8. Kurtki, zamki, ramiączka od toreb.. Brrr.. One często całkiem skutecznie wyrywają i łamią nam włosy. Posiadaczkom długich włosów chyba nie muszę tego mówić. Uważajmy! Po prostu. Jeśli uwielbiacie chodzić w rozpuszczonych włosach, na czas wyjścia warto zwinąć je w prowizoryczny koczek i upiąć jedną lub dwiema wsuwkami. Po przyjściu do szkoły bądź pracy wyjmujemy wsuwki i już. Włosy nie powinny się od tego odgnieść a na pewno się nie powyrywają ani nie naelektryzują. Ja jednak zimą preferuję je upiąć, tak mi jest po prostu wygodniej.
No to dziś na tyle dziewoje. Mam nadzieję, że było to miłe czytadło i czyjeś włosy się dzięki temu poprawią a zwłaszcza Twoje Aga! <3
1. Mycie włosów. - Po pierwsze skóra głowy. Skóra nie ziemniak, nie potrzebuje skrobania, a raczej masażu. Więc zamiast drapać i szorować ją paznokciami, masujmy ją opuszkami palców.
Po drugie włosy - jeśli już konieczne jest umycie ich na całej długości, np aby domyć kosmetyki do stylizacji bądź przygotować włosy do farbowania, pamiętajmy, żeby ich nie trzeć a jedynie delikatnie wmasowywać w nie szampon zgodnie z kierunkiem włosa. Od nasady po końce, nigdy odwrotnie.
2. Wycieranie - owijamy włosy i trzemy ręcznikiem. Brrr.. Nie wolno! Nie trzyjmy włosów a jedynie po nałożeniu ręcznika wygniatajmy z nich wodę lub po prostu zostawmy go na kilka minut. To zapobiegnie ich wyrwaniu, połamaniu i otwarciu łuski.
3. Śpimy z mokrymi włosami. - Mokre włosy są jednak bardziej podatne na wyrywanie i tarcie, dlatego maltretowanie ich w ten sposób przez CAŁĄ NOC nie wpływa na nie dobrze. Sama od dawien dawna nie kładę się z mokrymi włosami, bo od jakichś 5 lat myję je rano i suszę. Jeśli jednak myjecie włosy wieczorem - dajcie im wyschnąć lub wysuszcie je niezbyt gorącym powietrzem suszarki. Odpowiednie suszenie wcale ich nie zniszczy. Jednak o tym było w TYM poście.
Ciekawostka dla tych, których nie przekonuje wieczorne czekanie ani suszenie - 2 lata temu leżałam na jednej sali z chłopakiem, który przez spanie z mokrymi włosami [a miał mniej więcej co łopatek] będąc przeziębionym nabawił się infekcji, która dostała mu się potem do serca. Do szpitala trafił karetką.
4. No śpię w suchych a i tak wyglądają jak kupa. Co jest? A może śpisz w rozpuszczonych? No właśnie, włosy należy upiąć w luźny kok bądź warkocz, wtedy zdecydowanie mniej się ocierają i niszczą. Ja często rano robię francuza lub holendra. Wygląda to dobrze, obejdę tak cały dzień a wieczorem mam to już z głowy, spokojnie w takim kimam. Poza tym jestem prawie pewna, że zauważycie po tym, że włosy zdecydowanie mniej się kołtunią. Z własnego dzisiejszego doświadczenia wiem, że tak jest. Zasnęłam wczoraj w rozpuszczonych a dzisiaj nie dość, że wstałam jak czupiradło, to jeszcze nawyrywałam ich kupę przy rozczesywaniu.
5. Jakieś takie wytarte te włosy, jakieś takie liche.. sianowate.. - niewłaściwe upięcie, bądź niewłaściwa gumka mogą być tego przyczyną. Jeśli upinamy włosy w wysoki, ciasny kok a wieczorem po jego rozpuszczeniu czujemy ulgę, to znak, że coś jest nie tak. Cebulki nie powinny nas boleć. Czasami wystarczy upiąć takiego koka delikatniej lub chociaż od czasu do czasu zastąpić go warkoczem a włosy szybko nam podziękują. Ja z takich właśnie szybkich, ciasnych "czochrańców" zrezygnowałam i naprawdę duuużo to dało.
Do tego gumka. Niech Was kochane dziewczęta łapy nie świerzbią na widok gumek z metalowymi wstawkami.
W nie wplątuje się ich mnóstwo, wiecznie tylko się wyrywają lub odłamują. Taka sama połączona maleńkim stopem będzie zdecydowanie lepsza.
Jednak takie jeśli pokryte są brokatem i/lub ozdóbkami może równie mocno szarpać włosy.
Najlepsza będzie ta z froty, mięciutka, typowa dla dzieci, jednak moim zdaniem nie wygląda ona dobrze, nawet czarna czy brązowa, więc wybieram mniejsze zło.
Dobrym rozwiązaniem będzie też gumka atłasowa, jednak moje włosy są na tyle śliskie, że mi się po prostu zsuwa.
Jeśli - jak ja - lubicie wysokie kucyki, zostając w domu dobrze jest obciąć fragment bawełnianej skarpetki i to nosić jako gumkę. Uwierzcie - trzyma całkiem dobrze, a nic na niej nie zostanie. Jedynie wygląda idiotycznie, ale kogo to obchodzi?
Jeśli używacie tych
gumeczek do upięcia warkocza/warkoczy, nie ma co na nich oszczędzać. Zdejmowanie ich to zło. Trzeba je rozciąć. TYLKO OSTROŻNIE! Nie chcemy przecież pociąć włosów.
Wiele włosomaniaczek używa gumek Invisibobble
sama jej nie mam, więc nie mogę powiedzieć czy dobrze trzyma włosy i faktycznie ich nie wyrywa, jednak do mnie one po prostu nie przemawiają. Wyglądają jak kabel od telefonu, co mnie nie podoba się zupełnie, na dodatek jedna paczka [3 gumki] kosztuje w granicach 10-20zł. Biorąc pod uwagę, że kupuję gumki wręcz hurtowo, bo ciągle je gubię, nie wydoliłabym finansowo.
6. Wsuwki - pamiętajmy, że wsuwka wsuwce nierówna. Wybierajmy takie z kuleczką na końcu, żeby nie drapała i nie podrażniała nam skóry głowy.
7. Rozczesywanie. Na sucho czy mokro? Jedni uważają, że ABSOLUTNIE NIE NA MOKRO, włosy są wtedy bardziej podatne na uszkodzenia i należy je rozczesywać na sucho. Inni uważają, że na sucho NIE DA RADY rozczesać, jeśli wyschną nierozczesane są zbyt mocno poplątane i mnóstwo się ich wyrywa, nie ma siły - trzeba mokre.
Ja nie opowiem się po żadnej ze stron, bo każda ma po trochę racji i oba te argumenty są słuszne. Moim zdaniem włosy trzeba obserwować i sprawdzać kiedy wypada ich mniej i mniej je szarpiemy. Ja dzień w dzień rozczesuję je na mokro, używając przy tym odrobiny odżywki bez spłukiwania i to im służy najlepiej. I każdemu radzę znaleźć swój sposób.
8. Kurtki, zamki, ramiączka od toreb.. Brrr.. One często całkiem skutecznie wyrywają i łamią nam włosy. Posiadaczkom długich włosów chyba nie muszę tego mówić. Uważajmy! Po prostu. Jeśli uwielbiacie chodzić w rozpuszczonych włosach, na czas wyjścia warto zwinąć je w prowizoryczny koczek i upiąć jedną lub dwiema wsuwkami. Po przyjściu do szkoły bądź pracy wyjmujemy wsuwki i już. Włosy nie powinny się od tego odgnieść a na pewno się nie powyrywają ani nie naelektryzują. Ja jednak zimą preferuję je upiąć, tak mi jest po prostu wygodniej.
No to dziś na tyle dziewoje. Mam nadzieję, że było to miłe czytadło i czyjeś włosy się dzięki temu poprawią a zwłaszcza Twoje Aga! <3
środa, 3 czerwca 2015
"Nie trzeba mieć tysięcy na koncie, żeby o siebie dbać" czyli moje ulubione i znienawidzone [tanie] zapasy łazienkowe.
Dziś coś bardziej konkretnego, niż tylko wskazówki czyli kosmetyki, których używam. Są to kosmetyki, które pasują mnie, dlatego podkreślam - niekoniecznie będą dobre dla każdego. :)
1. Szampon - Niezastąpiony Babydream
Początkowo wydawało mi się, że nie do końca domywa włosy i to nic dla mnie. Być może tak było, ponieważ moja skóra głowy mocno się przetłuszcza, a ten szampon nie zawiera SLS ani innego tego typu gunwa, ale stopniowo udało mi się ją przyzwyczaić. :)
Zapach jest dość delikatny, znikomy, co dla mnie jest super, bo jestem zdecydowanie antyzapachowa i dla mnie wszystko co pachnie intensywnie po prostu śmierdzi.
Cena: ok 6zł/250ml
2. Odżywka Alterra bio-owoc granatu & bio-aloes
Używałam jej codziennie po myciu. Jeśli nakładałam ją tylko na chwilę, była w porządku, ale jeśli nałożyłam ją na dłużej, tzn chociaż na 15min, była dla mnie świetna. Jeśli chodzi o jej skład, to na drugim miejscu ma etanol, który jednak jest uważany [również przeze mnie] za jeden ze szkodliwych alkoholi i zazwyczaj się go boję. Jednak kupując ją, nie patrzyłam na skład, bo się na tym nie znałam. I okazało się, że ta odżywka nic złego nie zrobiła z moimi włosami. Nie wiedzieć czemu, być może etanol moim włosom po prostu nie szkodzi, ale były po nim naprawdę odżywione, gładkie i miękkie.
Cena: ok 10zł/200ml. Ja kupiłam ją, bo pilnie potrzebowałam jakiejkolwiek a ona była w promocji za 6zł. Opłaciło się.
3. L'biotica Biovax dwufazowa odżywka bez spłukiwania do włosów ciemnych.
Jest jeszcze do włosów jasnych i szczerze nie mam pojęcia czym się różnią, ale jako że mam ciemne włosy wybrałam właśnie tę. Bardzo ją lubię, jednak zdecydowanie jest ona za lekka, żeby używać ją jako jedyną. Włosy pięknie się po niej rozczesują, jednak jeśli nie dociążę ich jakąś jeszcze, nie ma siły - spuszą się.
Cena: 18zł/200ml. Używam jej prawie codziennie [w zależności co i ile nałożę wcześniej] od Wielkanocy i póki co poszła mi nawet nie 1/3 butelki
4. Odżywka Nivea Long Repair, włosy łamliwe, rozdwajające się lub długie.
znowu ukradłam komuś zdjęcie [stąd ten październik 2013] za co przepraszam. Kupując ją przeczytałam skład, jednak powierzchownie i chociaż nie dopatrzyłam się w niej szkodliwych alkoholi, których tam nie było, nie dopatrzyłam się też silikonu, który jednak zaczaił się gdzieś na 8 czy 9 miejscu składu [śmiejcie się, nie mogę się doliczyć]. Zauważyłam go dopiero w domu, kiedy w konsystencji przypominała dawno temu używany silikon z biosilka i zainteresowało mnie to dlaczego. Postanowiłam dać jej szansę, jednak zażałowałam, że podarowałam jej ciepły kącik w mojej łazience. Trudno mi było ją spłukać z rąk, a co dopiero z włosów. Trochę z nią eksperymentowałam, nakładałam po myciu, przed nim na mokre bądź suche włosy, za każdym razem z takim samym efektem - żadnym. Początkowo wydawało mi się, że coś tam daje, jednak któregoś razu jej nie użyłam, a zastąpiłam ją jedynie Biovaxem i okazało się, że - i tak ledwie widoczne - wygładzenie było kwestią silikonu.
Cena: 13zł [?]
5. Sylveco, Balsam myjący do włosów z betuliną i tej samej firmy odbudowujący szampon pszeniczno-owsiany.
Miałam takie same próbki jak na tym zdjęciu. Po tym jak dostałam w sklepie zielarskim po jednej, uznałam, że nie ma sensu tego nawet używać. Bo niby jakim cudem ma mi wystarczyć 10ml na jedno podwójne mycie? A przecież nie będę mieszać obu, bo jak ocenię, który jest dobry? Więc poszłam wysępić kolejne. I okazało się, że jedna próbka wystarczyła mi na dwa podwójne mycia. Tak więc jego wydajność jest świetna. Nie ma on SLSów, zapach ma hmm.. dla mnie nieprzyjemny, ale znikomy. Czułam go, tylko jeśli powąchałam kropelkę wylaną na rękę, na włosach też nie utrzymywał się wcale, dla mnie bomba. Ale czy mył? Tak. I jeden i drugi zdecydowanie tak. Jednak mimo to różnice widziałam kolosalne.
a) po balsamie włosy były gładkie, delikatne, mięciutkie, nic nie swędziało, nic nie piekło, nie przetłuszczały się szybciej - szampon idealny, tylko trochę drogi, ok 28zł, w porównaniu do Babydream [6zł] mocno naciągnąłby mój skromny budżet. Jednak na pewno do niego wrócę.
b) szampon pszeniczno-owsiany, hmmmm.. jestem na nie. Myłam nim w tym krótkim okresie kiedy włosy doprowadzałam do ładu po przeproteinowaniu, no a że w nim jest całkiem sporo protein... chyba nie muszę mówić jakie kuku mi zrobił na głowie. Być może w normalnych warunkach nic by się nie stało, ale i tak wolę nie ryzykować.
6. maska alterra granat - dokładnie ta sama co odżywka o której wcześniej wspominałam.
Odżywka była bardzo gęsta, więc nie wiedzieć czemu, spodziewałam się, że maska będzie jeszcze gęściejsza. Nie jest. Ma konsystencję hmm.. kremu do rąk? Póki co nałożyłam ją tylko raz i... zakochałam się <3 Po tej zdradzie z beznadziejną Nivea Long Repair, cieszę się, że przeprosiłam się z Alterrą. Dla mnie ta maska jest cudowna. Trzymałam ją tylko chwileczkę, a włosy wypiły jej niesamowicie dużo. Naprawdę widziałam, że są trochę grubsze. Pokładam w niej nadzieję. Póki co wydaje mi się być niezbyt ciężka, nie mocno tłusta, dociążyła moje włosy, ale ich nie obciążyła. Moja miłość od pierwszego użycia.
Cena: 10zł/150ml
7. Rumiankowy szampon Johnson's baby
Kupiłam go zaraz po tym jak się naczytałam jakie to SLSy są złe. Nie czytałam składu, a jedynie uznałam, że jako dziecięcy szampon będzie delikatny i świetny a tu niespodzianka.
Skład:
-Aqua - woda
-Coco-Glucoside - Poliglukozyd kwasów oleju kokosowego, kosmopedia mówi o nim: "Substancja bardzo łagodna dla skóry i błon śluzowych. Łagodzi ewentualne działanie drażniące wywołane przez anionowe substancje powierzchniowo czynne. Substancja myjąca - usuwa zanieczyszczenia z powierzchni skóry i włosów" Czyli delikatny środek czyszczący. Czyli super. Dalej.
-Sodium Lauroamphoacetate - lauroamfooctan sodu [nawet nie próbuję tego zapamiętać], w każdym razie ciocia Wikipedia mówi, że nawilża i że jest stosowany w kosmetykach do skóry. No świetnie! dalej
-Sodium Laureth Sulfate - upsssss... z TEGO posta już wiadomo co to jest. I szlag trafił psa i nową budę.
dalej nie będę się rozwodzić, to co najważniejsze widać już do tej pory.
Jednak czy ten szampon jest taki do końca zły i spisany na straty? No cóż, skoro już dałam za niego te... 13zł, jeśli mnie pamięć nie myli [za 500ml], to spróbuję, raz kozie śmierć. Efekt? Skóra nie swędziała tak bardzo jak przedtem, ale trochę swędziała. Włosy były świeże, jednak dopiero po kilku dniach stosowania całkowicie dobrze wymyte. To był mój pierwszy szampon, który kupiłam kiedy zaczęłam interesować się włosami i nie uważam, że jest tragicznie zły. Nie jest najlepszy, jednak to właśnie dzięki niemu udało mi się przyzwyczaić skórę głowy do mycia szamponem bez SLS nie chodząc przy tym przez kilka tygodni w smalcu. Nie jest całkowicie delikatny, ale i nie jest całkiem silny, więc jedna butelka jako szampon "przejściowy" się sprawdził. Myślę, że teraz już bym do niego nie wróciła, chyba że traktując go jak szampon z SLS, czyli myjąc nim sporadycznie. No i nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Z tego związku też coś wyniosłam - butelkę. Jednak te z pompką są naprawdę wygodne. :)
KOSMETYKI NIEWŁOSOWE:
1. Sylveco lekki krem nagietkowy.
Nie mam pojęcia w jakim opakowaniu on jest, bo miałam tylko próbkę. 2ml to teoretycznie niedużo, jednak on jest bardzo wodnisty. I właśnie takiego kremu na dzień szukałam. Bardzo lekkiego, który nie zostawi tłustego filmu, natychmiast się wchłonie i od razu będę mogła położyć korektor. No i co najważniejsze, żebym nie musiała się martwić, że włosy przykleją mi się do twarzy i będą tłuste. Jako że moja skóra na twarzy jest dość sucha, nie nawilża on w 100% tak jak bym tego chciała, ale jako krem na dzień się sprawdził. Tej maleńkiej próbki używałam ponad tydzień, więc to całkiem długo.
Niestety ma on jedną solidną wadę: śmierdzi. Niemiłosiernie. Jak wszystko co nagietkowe. Czyli dla mnie starą, zatęchłą piwnicą w której wywieszono mokre ale nadal niewyprane całodniowe męskie skarpetki. Brrrr.. Zapach utrzymuje się około pół godziny, po tym czasie jest do przeżycia.
Cena: ok 23zł/50ml. Jak na to, że 2ml używałam tydzień.. rachunek jest prosty, krem wart zainwestowania. Jeszcze go nie kupiłam, jednak już odkąd skończyła mi się próbka, przymierzam się do niego.
2. Sylveco krem brzozowy
Nie mam niestety zdjęcia, jednak jego też miałam tylko próbkę. Jest to krem, na myśl o którym wpadam w panikę. Użyłam raz - szału nie zrobił. Użyłam drugi - matko boska będę umierać! Miałam po nim jakiś totalny wysyp wielkich bolących pryszczy, które goiły się dobrze ponad tydzień. Serio, to nie były zwykłe pryszcze, tylko twarde, okropne gejzery, których wręcz bałam się dotknąć, bo bolało mnie od tego pół twarzy, a jeden z nich nadal do końca się nie wygoił mimo upływu kilku tygodni. I tak, ja wiem, że na kogoś innego może działać inaczej, jednak na mnie zadziałał tak tragicznie, że bałabym się go komuś polecić.
Cena: chyba ok 26zł, ale szczerze mówiąc nawet nie chcę wiedzieć.
3. Żel do golenia oriflame silk beauty.
Mimo, że zapisując się do Oriflamu byłam dość sceptycznie nastawiona, wszystkie kosmetyki na pokazie mi śmierdziały, zamówiłam krem do rąk [którego zapach mi się wyjątkowo podobał] i żel do golenia. Krem był tak paskudny, że nawet moje stopy go nie lubiły a ja bałam się go komuś dać, więc wylądował w śmietniku. No i tego samego spodziewałam się po tym żelu. Ale jak się okazuje, byłam miło zaskoczona. Początkowo nakładałam go naprawdę sporo, potem zdecydowanie mniej i to również wystarczało. Myślałam, że nim ogolę jedną nogę, na drugiej zdąży wyschnąć, ale nie, nadal był śliski, wręcz.. śluzowaty. Spłukuje się całkiem łatwo, czym też byłam zdziwiona. No i pachnie, hmm.. męskim żelem pod prysznic. Ale po spłukaniu niczego już nie czuć, więc idzie przeżyć. Kosztował chyba.. 10zł/150ml i sobie bardzo chwalę.
No to na tyle z moich ważniejszych kosmetyków ludziska. 3mcie się ramy i majtów mamy. <3
1. Szampon - Niezastąpiony Babydream
Początkowo wydawało mi się, że nie do końca domywa włosy i to nic dla mnie. Być może tak było, ponieważ moja skóra głowy mocno się przetłuszcza, a ten szampon nie zawiera SLS ani innego tego typu gunwa, ale stopniowo udało mi się ją przyzwyczaić. :)
Zapach jest dość delikatny, znikomy, co dla mnie jest super, bo jestem zdecydowanie antyzapachowa i dla mnie wszystko co pachnie intensywnie po prostu śmierdzi.
Cena: ok 6zł/250ml
2. Odżywka Alterra bio-owoc granatu & bio-aloes
Używałam jej codziennie po myciu. Jeśli nakładałam ją tylko na chwilę, była w porządku, ale jeśli nałożyłam ją na dłużej, tzn chociaż na 15min, była dla mnie świetna. Jeśli chodzi o jej skład, to na drugim miejscu ma etanol, który jednak jest uważany [również przeze mnie] za jeden ze szkodliwych alkoholi i zazwyczaj się go boję. Jednak kupując ją, nie patrzyłam na skład, bo się na tym nie znałam. I okazało się, że ta odżywka nic złego nie zrobiła z moimi włosami. Nie wiedzieć czemu, być może etanol moim włosom po prostu nie szkodzi, ale były po nim naprawdę odżywione, gładkie i miękkie.
Cena: ok 10zł/200ml. Ja kupiłam ją, bo pilnie potrzebowałam jakiejkolwiek a ona była w promocji za 6zł. Opłaciło się.
3. L'biotica Biovax dwufazowa odżywka bez spłukiwania do włosów ciemnych.
Jest jeszcze do włosów jasnych i szczerze nie mam pojęcia czym się różnią, ale jako że mam ciemne włosy wybrałam właśnie tę. Bardzo ją lubię, jednak zdecydowanie jest ona za lekka, żeby używać ją jako jedyną. Włosy pięknie się po niej rozczesują, jednak jeśli nie dociążę ich jakąś jeszcze, nie ma siły - spuszą się.
Cena: 18zł/200ml. Używam jej prawie codziennie [w zależności co i ile nałożę wcześniej] od Wielkanocy i póki co poszła mi nawet nie 1/3 butelki
4. Odżywka Nivea Long Repair, włosy łamliwe, rozdwajające się lub długie.
znowu ukradłam komuś zdjęcie [stąd ten październik 2013] za co przepraszam. Kupując ją przeczytałam skład, jednak powierzchownie i chociaż nie dopatrzyłam się w niej szkodliwych alkoholi, których tam nie było, nie dopatrzyłam się też silikonu, który jednak zaczaił się gdzieś na 8 czy 9 miejscu składu [śmiejcie się, nie mogę się doliczyć]. Zauważyłam go dopiero w domu, kiedy w konsystencji przypominała dawno temu używany silikon z biosilka i zainteresowało mnie to dlaczego. Postanowiłam dać jej szansę, jednak zażałowałam, że podarowałam jej ciepły kącik w mojej łazience. Trudno mi było ją spłukać z rąk, a co dopiero z włosów. Trochę z nią eksperymentowałam, nakładałam po myciu, przed nim na mokre bądź suche włosy, za każdym razem z takim samym efektem - żadnym. Początkowo wydawało mi się, że coś tam daje, jednak któregoś razu jej nie użyłam, a zastąpiłam ją jedynie Biovaxem i okazało się, że - i tak ledwie widoczne - wygładzenie było kwestią silikonu.
Cena: 13zł [?]
5. Sylveco, Balsam myjący do włosów z betuliną i tej samej firmy odbudowujący szampon pszeniczno-owsiany.
Miałam takie same próbki jak na tym zdjęciu. Po tym jak dostałam w sklepie zielarskim po jednej, uznałam, że nie ma sensu tego nawet używać. Bo niby jakim cudem ma mi wystarczyć 10ml na jedno podwójne mycie? A przecież nie będę mieszać obu, bo jak ocenię, który jest dobry? Więc poszłam wysępić kolejne. I okazało się, że jedna próbka wystarczyła mi na dwa podwójne mycia. Tak więc jego wydajność jest świetna. Nie ma on SLSów, zapach ma hmm.. dla mnie nieprzyjemny, ale znikomy. Czułam go, tylko jeśli powąchałam kropelkę wylaną na rękę, na włosach też nie utrzymywał się wcale, dla mnie bomba. Ale czy mył? Tak. I jeden i drugi zdecydowanie tak. Jednak mimo to różnice widziałam kolosalne.
a) po balsamie włosy były gładkie, delikatne, mięciutkie, nic nie swędziało, nic nie piekło, nie przetłuszczały się szybciej - szampon idealny, tylko trochę drogi, ok 28zł, w porównaniu do Babydream [6zł] mocno naciągnąłby mój skromny budżet. Jednak na pewno do niego wrócę.
b) szampon pszeniczno-owsiany, hmmmm.. jestem na nie. Myłam nim w tym krótkim okresie kiedy włosy doprowadzałam do ładu po przeproteinowaniu, no a że w nim jest całkiem sporo protein... chyba nie muszę mówić jakie kuku mi zrobił na głowie. Być może w normalnych warunkach nic by się nie stało, ale i tak wolę nie ryzykować.
6. maska alterra granat - dokładnie ta sama co odżywka o której wcześniej wspominałam.
Odżywka była bardzo gęsta, więc nie wiedzieć czemu, spodziewałam się, że maska będzie jeszcze gęściejsza. Nie jest. Ma konsystencję hmm.. kremu do rąk? Póki co nałożyłam ją tylko raz i... zakochałam się <3 Po tej zdradzie z beznadziejną Nivea Long Repair, cieszę się, że przeprosiłam się z Alterrą. Dla mnie ta maska jest cudowna. Trzymałam ją tylko chwileczkę, a włosy wypiły jej niesamowicie dużo. Naprawdę widziałam, że są trochę grubsze. Pokładam w niej nadzieję. Póki co wydaje mi się być niezbyt ciężka, nie mocno tłusta, dociążyła moje włosy, ale ich nie obciążyła. Moja miłość od pierwszego użycia.
Cena: 10zł/150ml
7. Rumiankowy szampon Johnson's baby
Kupiłam go zaraz po tym jak się naczytałam jakie to SLSy są złe. Nie czytałam składu, a jedynie uznałam, że jako dziecięcy szampon będzie delikatny i świetny a tu niespodzianka.
Skład:
-Aqua - woda
-Coco-Glucoside - Poliglukozyd kwasów oleju kokosowego, kosmopedia mówi o nim: "Substancja bardzo łagodna dla skóry i błon śluzowych. Łagodzi ewentualne działanie drażniące wywołane przez anionowe substancje powierzchniowo czynne. Substancja myjąca - usuwa zanieczyszczenia z powierzchni skóry i włosów" Czyli delikatny środek czyszczący. Czyli super. Dalej.
-Sodium Lauroamphoacetate - lauroamfooctan sodu [nawet nie próbuję tego zapamiętać], w każdym razie ciocia Wikipedia mówi, że nawilża i że jest stosowany w kosmetykach do skóry. No świetnie! dalej
-Sodium Laureth Sulfate - upsssss... z TEGO posta już wiadomo co to jest. I szlag trafił psa i nową budę.
dalej nie będę się rozwodzić, to co najważniejsze widać już do tej pory.
Jednak czy ten szampon jest taki do końca zły i spisany na straty? No cóż, skoro już dałam za niego te... 13zł, jeśli mnie pamięć nie myli [za 500ml], to spróbuję, raz kozie śmierć. Efekt? Skóra nie swędziała tak bardzo jak przedtem, ale trochę swędziała. Włosy były świeże, jednak dopiero po kilku dniach stosowania całkowicie dobrze wymyte. To był mój pierwszy szampon, który kupiłam kiedy zaczęłam interesować się włosami i nie uważam, że jest tragicznie zły. Nie jest najlepszy, jednak to właśnie dzięki niemu udało mi się przyzwyczaić skórę głowy do mycia szamponem bez SLS nie chodząc przy tym przez kilka tygodni w smalcu. Nie jest całkowicie delikatny, ale i nie jest całkiem silny, więc jedna butelka jako szampon "przejściowy" się sprawdził. Myślę, że teraz już bym do niego nie wróciła, chyba że traktując go jak szampon z SLS, czyli myjąc nim sporadycznie. No i nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Z tego związku też coś wyniosłam - butelkę. Jednak te z pompką są naprawdę wygodne. :)
KOSMETYKI NIEWŁOSOWE:
1. Sylveco lekki krem nagietkowy.
Nie mam pojęcia w jakim opakowaniu on jest, bo miałam tylko próbkę. 2ml to teoretycznie niedużo, jednak on jest bardzo wodnisty. I właśnie takiego kremu na dzień szukałam. Bardzo lekkiego, który nie zostawi tłustego filmu, natychmiast się wchłonie i od razu będę mogła położyć korektor. No i co najważniejsze, żebym nie musiała się martwić, że włosy przykleją mi się do twarzy i będą tłuste. Jako że moja skóra na twarzy jest dość sucha, nie nawilża on w 100% tak jak bym tego chciała, ale jako krem na dzień się sprawdził. Tej maleńkiej próbki używałam ponad tydzień, więc to całkiem długo.
Niestety ma on jedną solidną wadę: śmierdzi. Niemiłosiernie. Jak wszystko co nagietkowe. Czyli dla mnie starą, zatęchłą piwnicą w której wywieszono mokre ale nadal niewyprane całodniowe męskie skarpetki. Brrrr.. Zapach utrzymuje się około pół godziny, po tym czasie jest do przeżycia.
Cena: ok 23zł/50ml. Jak na to, że 2ml używałam tydzień.. rachunek jest prosty, krem wart zainwestowania. Jeszcze go nie kupiłam, jednak już odkąd skończyła mi się próbka, przymierzam się do niego.
2. Sylveco krem brzozowy
Nie mam niestety zdjęcia, jednak jego też miałam tylko próbkę. Jest to krem, na myśl o którym wpadam w panikę. Użyłam raz - szału nie zrobił. Użyłam drugi - matko boska będę umierać! Miałam po nim jakiś totalny wysyp wielkich bolących pryszczy, które goiły się dobrze ponad tydzień. Serio, to nie były zwykłe pryszcze, tylko twarde, okropne gejzery, których wręcz bałam się dotknąć, bo bolało mnie od tego pół twarzy, a jeden z nich nadal do końca się nie wygoił mimo upływu kilku tygodni. I tak, ja wiem, że na kogoś innego może działać inaczej, jednak na mnie zadziałał tak tragicznie, że bałabym się go komuś polecić.
Cena: chyba ok 26zł, ale szczerze mówiąc nawet nie chcę wiedzieć.
3. Żel do golenia oriflame silk beauty.
Mimo, że zapisując się do Oriflamu byłam dość sceptycznie nastawiona, wszystkie kosmetyki na pokazie mi śmierdziały, zamówiłam krem do rąk [którego zapach mi się wyjątkowo podobał] i żel do golenia. Krem był tak paskudny, że nawet moje stopy go nie lubiły a ja bałam się go komuś dać, więc wylądował w śmietniku. No i tego samego spodziewałam się po tym żelu. Ale jak się okazuje, byłam miło zaskoczona. Początkowo nakładałam go naprawdę sporo, potem zdecydowanie mniej i to również wystarczało. Myślałam, że nim ogolę jedną nogę, na drugiej zdąży wyschnąć, ale nie, nadal był śliski, wręcz.. śluzowaty. Spłukuje się całkiem łatwo, czym też byłam zdziwiona. No i pachnie, hmm.. męskim żelem pod prysznic. Ale po spłukaniu niczego już nie czuć, więc idzie przeżyć. Kosztował chyba.. 10zł/150ml i sobie bardzo chwalę.
No to na tyle z moich ważniejszych kosmetyków ludziska. 3mcie się ramy i majtów mamy. <3
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)










