"No co ty, ja myję włosy co trzeci dzień." Ile razy takie coś słyszałam, tyle razy żal mi tyłek ściskał, bo ja od bardzo dawna musiałam myć codziennie i to koniecznie rano. Gdybym umyła wieczorem, nie byłoby szans na świeże włosy. To co sprawia, że włosy są po prostu uklejone i tłuste to sebum.
Ciociu Wikipedio, wytłumaczysz nam co to jest sebum?
"Łój skórny (łac. sebum) to naturalny lubrykant [w największym skrócie, substancja nawilżająca] skóry owłosionej i nieowłosionej ssaków, wydzielany przez gruczoły łojowe. Zapewnia miękkość skóry. Tworzy na niej warstwę ochronną antybakteryjną i przeciwgrzybiczą."
A więc to on nawilża naszą skórę i włosy i wcale nie powinien być
traktowany tylko jako zły tłuszcz, przez który wyglądamy jak wytwórnia
smalcu. Owszem, jego nadmiar należy usuwać, myjąc skórę głowy i włosy,
inaczej możemy doprowadzić do tego, że nasze pory się zatkają, skóra nie
będzie miała jak oddychać w efekcie włosy mogą wypadać lub na skórze
rozwiną się bakterie czy grzyby, przez które nabawimy się wyprysków [to
również tyczy się skóry na całym ciele, zauważyłyście, że jeśli często
wypuszczamy grzywkę latem, pojawia się więcej pryszczy na czole? to
właśnie dlatego, że skóra nie ma czym oddychać, a bakterie przez to
mnożą się jak wściekłe.], a nawet łojotokowego zapalenia skóry.
Jeśli z kolei myjemy skórę zbyt często efekty mogą być różne - suchość i
nadwrażliwość [co również może doprowadzić do wypadania włosów],
podrażnienia, łupież suchy lub wręcz przeciwnie - przetłuszczanie się.
Jeśli będziemy na okrągło zmywać sebum, nawet jeśli nie będzie go wcale
zbyt wiele, skóra może zacząć się bronić produkując go jeszcze więcej.
Więc my z uwagi na to, że włosy wyglądają tłusto, zmywamy sebum i to
coraz mocniejszymi szamponami, coraz częściej, przez co skóra się
wścieka, broni jak może i błędne koło się zamyka. Wiem to z własnego
doświadczenia. Swoją obsesją na punkcie całkowicie świeżych włosów
doprowadziłam do tego, że żaden szampon nie był mi ich w stanie domyć
podczas jednorazowego mycia, zawsze musiałam myć włosy 2 razy i to Niveą
do przetłuszczających się włosów, którego skład zaczyna się tak: Aqua,
Sodium Laureth Sulfate, Cocamidopropyl Betaine, Sodium Chloride. A więc
woda i trzy środki myjące - Sodium Chloride to chlorek sodu czyli
najzwyklejsza sól kuchenna, która niestety całkiem skutecznie wysusza
włosy.
Przez takie drastyczne
codzienne oczyszczanie [myłam tak ok 3 lat, a tym szamponem ostatnich
kilka miesięcy] skóra strasznie mnie swędziała, piekła, włosy wypadały
garściami. wystarczyło, że przejechałam dłonią po dopiero co rozczesanym
kucyku a zostawała mi w palcach ich garść. Znajdowałam ich mnóstwo na
ubraniach, podłodze, w pościeli, kilka razy w tygodniu musiałam wyciągać
je z odpływu wanny.. słowem - tragedia. Żeby tego było mało, skóra
przetłuszczała się już tak bardzo, że nie byłam w stanie zostawić
włosów do wyschnięcia, bo miałam po prostu smalec. Musiałam je wysuszyć i
upiąć, w rozpuszczonych wstydziłam się chodzić, bo choć włosy myłam rano, zanim skończyłam
lekcje, zdążyły już wyglądać jak u niektórych po kilku dniach niemycia.
Kiedy zorientowałam się gdzie popełniam błąd, postanowiłam działać.
Całkiem sporo czytałam o szamponach bez SLSów i naprawdę dużo razy
spotkałam się z opinią jakie to dziecięce szampony są super. Więc
wpadłam do Rossmanna i kupiłam Johnsons Baby (był najtańszy) i od razu
po przyjściu do domu umyłam nim włosy. Jak się okazało, włosy szału nie
robiły, były jakby delikatnie nieświeże. Nie tyle niedomyte, ale nie były takie jak tuż po myciu. Jednak to co zauważyłam od
razu, to że skóra mniej swędzi i mniej piecze. Kilka następnych razy
myłam nim włosy i efekt był taki sam. Więc znów umyłam Niveą i znów
problem powrócił. Więc powiedziałam sobie "dobra, niech te włosy
wyglądają jak chcą, ja mam dość ciągłego pieczenia i drapania się jak
przy wszawicy, zresztą jak już kupiłam, to co mam go wylać?" I tak też
wykończyłam butelkę. Już w jej połowie zauważyłam, że włosy
przyzwyczaiły się do delikatniejszego szamponu i są świeże a skóra mniej
piecze i swędzi. Wypadanie włosów co prawda niespecjalnie się
ograniczyło, ale i tak cieszyłam się, że wreszcie skóra się uspokoiła.
Kończąc butelkę, postanowiłam przetestować inny szampon, zaczęłam
zagłębiać się w składy (przy okazji okazało się, że JB wcale nie ma go
tak świetnego. O tym kilka słów TU) i odkryłam miliony świetnych opinii
na temat Babydream. Więc kupiłam. Efekt początkowo był podobny jak w
przypadku JB, włosy delikatnie nieświeże, ale skóra całkowicie przestała
swędzieć i piec, więc pomyślałam, że to MUSI być to i skóra przyzwyczai
się do jeszcze delikatniejszego szamponu. Tak też było. Ilość włosów
która wypadała zmniejszyła się, choć nie do efektu wow i nadal włosy
musiałam myć codziennie. Wiedziałam już, że to kwestia nienawilżonej
skóry, jednak nie wiedziałam co z tym zrobić, bo jeśli nałożyłam odżywkę
na skórę głowy, nie miałam co liczyć, że włosy będą świeże. Przypadkiem
wpadłam na komentarz pod jakimś postem [nie pamiętam nawet gdzie] że
olej kokosowy używany do skóry bardzo ją nawilża i po kilku miesiącach
zauważa się zmniejszenie wypadania i przetłuszczania. Smarować tłuszczem
skórę głowy po to, żeby to potem zmyć? No coś słabo, zwłaszcza, że
sebum nie może być za dużo, ale olej jest ok? Mimo sceptycznego
podejścia spróbowałam i... kupa. Po kilku tygodniach stosowania oleju
kokosowego na skórę głowy i włosy, stuknęłam się w czoło i kupiłam ten
nierafinowany. I on zadziałał dziwnie. Całkiem dobrze zmywał się ze
skóry, więc nie miałam problemu z tłustymi włosami po umyciu, jednak
miałam straszny puch - potem wyczytałam, że to kwestia źle dobranego
oleju do porowatości. Jednak to co również zauważyłam i co było dla mnie
ważniejsze - przetłuszczanie naprawdę się zmniejszyło. Byłam w ciężkim
szoku, kiedy któregoś razu wstałam rano jak zwykle, gotowa myć włosy a
tu... nie trzeba, wyglądały całkiem ok. Nie były już tak świeże jak
zaraz po umyciu, wiadomo, ale nie wyglądały źle. W ten sposób udało mi
się je przyzwyczaić do mycia do drugi dzień, jednak tylko do czasu
dopóki regularnie stosowałam olej kokosowy na skórę głowy. W momencie
kiedy przestałam to robić, problem zaczął się od nowa. Nie jest to dla
mnie tragedią, bo jeśli odstawiając kosmetyk, który mi nie służy, liczę
na to, że skóra czy włosy wrócą do stanu sprzed używania go, więc tego
samego mogę się spodziewać po kosmetyku, który mi służył, nic przecież
nie działa wiecznie.
Oprócz delikatnego szamponu i oleju
kokosowego zaczęłam przestrzegać też kilku zasad i tak udaje mi się
dłużej zatrzymać świeżość włosów.
1.
Myję nie tylko skórę głowy, ale też szczotkę. To chyba dość oczywiste.
Nic nam z wycierania blatu 2.Staram się nie dotykać włosów. Uczeszę się raz i koniec. Nawet do grzywki się
przyzwyczaiłam [mam ją obciętą na bok] i jeśli nie ma wiatru, jestem w
stanie jej nie dotykać a jedynie odrzucać co jakiś czas głową i i tak
nie robię tego zbyt często.
3.Nie suszę gorącym powietrzem. To sprzyja poceniu, więc skóra wydziela więcej sebum a włosy są szybciej tłuste
4.ZAWSZE przed jakimkolwiek czesaniem się, czy to kucyk, czy warkocz czy cokolwiek innego, myję ręce.
5.Unikam drapania skóry głowy, żeby jej nie podrażniać
6.Co kilka myć nakładam na włosy i skórę głowy maskę, [o której napiszę w kolejnym poście] która naprawdę mocno nawilża moje włosy. Początkowo musiałam zmywać ją BabyDreamem aż 3 razy, jednak z czasem i to przestało być konieczne i podwójne mycie, czyli takie jak zwykle, wystarcza.
*7.Drogeryjny suchy szampon to mój wróg. Bardzo mocno przesusza skórę, więc zdecydowanie nie ma na niego miejsca w mojej łazience.
Dużo czytałam o cudownym działaniu drożdży na przetłuszczanie się, jednak po jednorazowym dodaniu ich do maski, nigdy więcej nie odważyłam się tego zrobić. Smród jak cholera, a wypłukać ją było naprawdę dużo gorzej i wyczesać potem włosy również. Drożdże można też pić, jednak ja przez ich smród nie byłabym w stanie tego przełknąć, dlatego zdecydowałam się na łykanie drożdży piwowarskich, kupionych w aptece. Na wnioski jednak jeszcze za wcześnie, ale na pewno się pojawią jak tylko je wyciągnę. :)
Na dzisiaj to tyle, takimi metodami mnie udaje się dłużej utrzymywać świeżość włosów, jednak przestrzegam - nawet jeśli zaczniecie taką "kurację" to nie przyniesie efektów po tygodniu czy dwóch. Do tego trzeba kilku miesięcy, mnie udało się w około 3. Ktokolwiek zna jakieś inne metody lub wypróbował tych i ma ochotę podzielić się swoim zdaniem - wie gdzie może wpisać komentarz. :)
piątek, 24 lipca 2015
Emolienty, proteiny, humektanty czyli dlaczego odżywki nie działają?
Zapewne każdej z nas zdarzyło się już nie raz, że kupiła odżywkę, która była delikatnie mówiąc do dupy. Albo nic nie dawała, albo włosy były po niej sztywne, albo robił się puch, albo strąki i generalnie włosy wyglądały jakby je krowa liznęła. Dlaczego tak się dzieje? Najpewniej dlatego, że równowaga między emolientami, proteinami i humektantami została zaburzona.
Już tłumaczę. W diecie, jeśli nie dostarczymy sobie odpowiedniej ilości węglowodanów, nie będziemy mieć sił, jeśli braknie nam białka organizm "zje" mięśnie, brak tłuszczy może spowodować problemy hormonalne, a ich nadmiar np podwyższenie poziomu cholesterolu we krwi itd. Dlatego trzeba zachowywać równowagę. Nie jest to dla każdego człowieka żyjącego na ziemi [rzucam z głowy] 1:1:1, czy 2:1:5 ale jest to zależne od naszej masy, trybu życia, wieku i miliona innych czynników. Tak samo jest z "dietą" naszych włosów. Nie wszystkie włosy będą lubiły to samo, bo każde włosy mają inną strukturę.
A więc:
Proteiny - są to białka, to wie chyba każdy. :) Z białek, a konkretnie głównie z keratyny składają się nasze włosy.
Emolienty to po prostu oleje,
a Humektanty, to na najbardziej chłopski rozum nawilżacze. Jednak z humektantami sprawa jest o tyle bardziej skomplikowana, że nie do końca one nawilżają, a wyrównują równowagę wodną między naszymi włosami a otoczeniem.
No to po kolei:
Do czego potrzebne nam proteiny?
Na początku, kiedy zaczynałam interesować się pielęgnacją włosów, wyczytałam o laminowaniu włosów żelatyną. Żelatyna ma zawierać [czy tak faktycznie jest, właściwie nie wiem] keratynę. Pomyślałam "wow, super, będę nakładać i włosy będą jak ta lala, przecież z keratyny są zbudowane, to musi być złoty środek dla każdego". No, nie do końca. Jeśli macie ubytki w strukturze włosa, np w wyniku częstego tarcia ręcznikiem czy innych uszkodzeń mechanicznych, owszem, proteiny je uzupełnią i włosy będą w lepszej kondycji, będą też odbite od nasady. Jeśli jednak wasze włosy nie są zniszczone a np jedynie suche - nic to nie da. Proteiny nadbudują się na włosie i zrobimy tym więcej dobrego niż złego. Przeproteinowanie objawia się tym, że włosy stają się sztywne, matowe, łamliwe i nim doprowadzicie je do ładu, zdążą się zniszczyć [wiem to z autopsji]
A emolienty?
Emolienty głównie odbijają światło, przy odpowiednim stosowaniu włosy będą bardziej błyszczące, gładkie jak również dociążone, czyli nie będziemy mieć przysłowiowego siana, no i elektryzowanie powinno się zmniejszyć. Z olejami dostarczamy też naszym włosom witamin i kwasów tłuszczowych, jednak za dużo olei to włosy obciążone, ulizane i strąkujące się, ale chyba tego nie trzeba nikomu tłumaczyć. [Sądzę, że każdej z nas trafiła się maska, po której włosy chociaż dobrze umyte, były właśnie takie]
Humektanty?
Humektanty, jak pisałam wcześniej wyrównują poziom wody, co oznacza, że jeśli zrobimy sobie maskę z samych humektantów a na dworze będzie zbyt sucho - zamiast włosów nawilżymy powietrze - łuski się otworzą, woda wyleci do otoczenia i włosy będą przesuszone.
Fuck yeah! Oszukam system, nałożę taką maskę jak będzie padało, wtedy wchłoną superhiperdużo wody i będą... przenawilżone. Będziemy miały na głowie mięciutki, miły w dotyku, ale jakże paskudnie wyglądający puch. Generalnie humektanty powinno stosować się z emolientami, wtedy nic złego nie powinno się dziać.
W kwestii dobierania dobrego kosmetyku po składzie - nie pomogę. Uważam ze głupie analizowanie każdego składnika w masce czy odżywce i zastanawianie się, czy aby na pewno nie ma za dużo tego czy tamtego. Moim zdaniem to donikąd nie prowadzi, skład kosmetyków trzeba sprawdzić pod względem silikonów i szkodliwych alkoholi, jeśli ich nie ma, przetestować i wtedy stwierdzić, czy maska/odżywka jest za ciężka [zbyt dużo emolientów], włosy są po niej sztywne i/lub matowe [za dużo protein] czy się puszą [za dużo humektantów]. Jeśli zauważacie któryś z "objawów" warto taką odżywkę po prostu ulepszyć.
Jeśli włosy się puszą lub są sztywne, powinno pomóc dodanie do niej odrobiny olejku/oleju/oliwy. [Uwaga! Jeśli po dodaniu oleju włosy puszą się jeszcze bardziej, być może to nie dlatego, że jest go za mało, a jest po prostu nieodpowiedni do porowatości. Ale o olejach jeszcze będzie.]
Jeśli maska jest za ciężka, trzeba dodać do niej trochę protein i/lub humektantów. Humektantem jest na przykład gliceryna, miód, siemię lniane czy aloes. Proteinami np kolagen lub znane najlepiej każdemu żółtko jaja, proteiny pszenicy czy mleczko pszczele.
Ok, a co jeśli odżywka nadal jest do kitu? No to powinna się sprawdzić na kimś innym a jeśli nie, to mamy na co golić nogi lub dodajemy ją do domowej maski [która będzie w następnym poście], choćby w celu poprawienia jej konsystencji. :) Ktoś, coś, jakieś inne pomysły na wykorzystanie odżywki, która jest do niczego
Już tłumaczę. W diecie, jeśli nie dostarczymy sobie odpowiedniej ilości węglowodanów, nie będziemy mieć sił, jeśli braknie nam białka organizm "zje" mięśnie, brak tłuszczy może spowodować problemy hormonalne, a ich nadmiar np podwyższenie poziomu cholesterolu we krwi itd. Dlatego trzeba zachowywać równowagę. Nie jest to dla każdego człowieka żyjącego na ziemi [rzucam z głowy] 1:1:1, czy 2:1:5 ale jest to zależne od naszej masy, trybu życia, wieku i miliona innych czynników. Tak samo jest z "dietą" naszych włosów. Nie wszystkie włosy będą lubiły to samo, bo każde włosy mają inną strukturę.
A więc:
Proteiny - są to białka, to wie chyba każdy. :) Z białek, a konkretnie głównie z keratyny składają się nasze włosy.
Emolienty to po prostu oleje,
a Humektanty, to na najbardziej chłopski rozum nawilżacze. Jednak z humektantami sprawa jest o tyle bardziej skomplikowana, że nie do końca one nawilżają, a wyrównują równowagę wodną między naszymi włosami a otoczeniem.
No to po kolei:
Do czego potrzebne nam proteiny?
Na początku, kiedy zaczynałam interesować się pielęgnacją włosów, wyczytałam o laminowaniu włosów żelatyną. Żelatyna ma zawierać [czy tak faktycznie jest, właściwie nie wiem] keratynę. Pomyślałam "wow, super, będę nakładać i włosy będą jak ta lala, przecież z keratyny są zbudowane, to musi być złoty środek dla każdego". No, nie do końca. Jeśli macie ubytki w strukturze włosa, np w wyniku częstego tarcia ręcznikiem czy innych uszkodzeń mechanicznych, owszem, proteiny je uzupełnią i włosy będą w lepszej kondycji, będą też odbite od nasady. Jeśli jednak wasze włosy nie są zniszczone a np jedynie suche - nic to nie da. Proteiny nadbudują się na włosie i zrobimy tym więcej dobrego niż złego. Przeproteinowanie objawia się tym, że włosy stają się sztywne, matowe, łamliwe i nim doprowadzicie je do ładu, zdążą się zniszczyć [wiem to z autopsji]
A emolienty?
Emolienty głównie odbijają światło, przy odpowiednim stosowaniu włosy będą bardziej błyszczące, gładkie jak również dociążone, czyli nie będziemy mieć przysłowiowego siana, no i elektryzowanie powinno się zmniejszyć. Z olejami dostarczamy też naszym włosom witamin i kwasów tłuszczowych, jednak za dużo olei to włosy obciążone, ulizane i strąkujące się, ale chyba tego nie trzeba nikomu tłumaczyć. [Sądzę, że każdej z nas trafiła się maska, po której włosy chociaż dobrze umyte, były właśnie takie]
Humektanty?
Humektanty, jak pisałam wcześniej wyrównują poziom wody, co oznacza, że jeśli zrobimy sobie maskę z samych humektantów a na dworze będzie zbyt sucho - zamiast włosów nawilżymy powietrze - łuski się otworzą, woda wyleci do otoczenia i włosy będą przesuszone.
Fuck yeah! Oszukam system, nałożę taką maskę jak będzie padało, wtedy wchłoną superhiperdużo wody i będą... przenawilżone. Będziemy miały na głowie mięciutki, miły w dotyku, ale jakże paskudnie wyglądający puch. Generalnie humektanty powinno stosować się z emolientami, wtedy nic złego nie powinno się dziać.
W kwestii dobierania dobrego kosmetyku po składzie - nie pomogę. Uważam ze głupie analizowanie każdego składnika w masce czy odżywce i zastanawianie się, czy aby na pewno nie ma za dużo tego czy tamtego. Moim zdaniem to donikąd nie prowadzi, skład kosmetyków trzeba sprawdzić pod względem silikonów i szkodliwych alkoholi, jeśli ich nie ma, przetestować i wtedy stwierdzić, czy maska/odżywka jest za ciężka [zbyt dużo emolientów], włosy są po niej sztywne i/lub matowe [za dużo protein] czy się puszą [za dużo humektantów]. Jeśli zauważacie któryś z "objawów" warto taką odżywkę po prostu ulepszyć.
Jeśli włosy się puszą lub są sztywne, powinno pomóc dodanie do niej odrobiny olejku/oleju/oliwy. [Uwaga! Jeśli po dodaniu oleju włosy puszą się jeszcze bardziej, być może to nie dlatego, że jest go za mało, a jest po prostu nieodpowiedni do porowatości. Ale o olejach jeszcze będzie.]
Jeśli maska jest za ciężka, trzeba dodać do niej trochę protein i/lub humektantów. Humektantem jest na przykład gliceryna, miód, siemię lniane czy aloes. Proteinami np kolagen lub znane najlepiej każdemu żółtko jaja, proteiny pszenicy czy mleczko pszczele.
Ok, a co jeśli odżywka nadal jest do kitu? No to powinna się sprawdzić na kimś innym a jeśli nie, to mamy na co golić nogi lub dodajemy ją do domowej maski [która będzie w następnym poście], choćby w celu poprawienia jej konsystencji. :) Ktoś, coś, jakieś inne pomysły na wykorzystanie odżywki, która jest do niczego
niedziela, 5 lipca 2015
Alkohole w kosmetykach
Ok, nie było mnie tu całkiem długo, gdyż ostatnio ciągle cierpię na niedoczas, dlatego i dzisiaj będzie krótko zwięźle i na temat, czyli o alkoholach.
Jeszcze do niedawna sama niewłaściwie je postrzegałam, dlatego wpadałam w panikę widząc słowo "alcohol". No ale poszperałam, poczytałam i okazało się, że wiedziałam, że dzwonią, ale nie wiedziałam w którym kościele.
Tak na chłopski rozum, alkohole w kosmetykach możemy podzielić na te "dobre" i "złe", choć i te "złe" pełnią pewne funkcje. A więc do rzeczy:
-Alcohol denat [występuje też pod nazwą SD alcohol lub SD alcohol-40]
-Isopropyl alcohol bądź (choć osobiście chyba się nie spotkałam z tą nazwą) Isopropanol alcohol
-Ethyl alcohol [inaczej Ethanol lub po prostu Alcohol]
-Benzyl alcohol
-Propanol alcohol
Te alkohole są postrzegane jako te złe. Dlaczego? Ponieważ mogą wysuszać włosy i podrażniać skórę głowy. W takim razie po co tam są?
-Alcohol denat pomaga wniknąć innym składnikom we włosy czy skórę, dlatego często znajduje się we wcierkach. Pod warunkiem, że nie podrażnia Waszej skóry głowy, można ją spokojnie używać. Jeśli przy stosowaniu takiej wcierki coś zaczyna się dziać - idź wcierko w cholerę.
-Isopropyl alcohol to delikatny rozpuszczalnik, pomaga odżywkom połączyć się fazie wodnej z olejową. No ale skoro jest rozpuszczalnikiem, wydaje mi się logiczne, że może nie tylko rozpuścić olej w wodzie/wodę w oleju, ale i wierzchnią warstwę włosów.
-Etanol - O nim można by całkiem sporo napisać, jednak to co najistotniejsze Ciocia Wikipedia zawarła jednym zdaniu. "Mieszanina 95,6% etanolu z wodą jest popularnie nazywana spirytusem" I z tym zostawiam Was do wysnucia własnych wniosków. :)
-Benzyl alcohol - kolejny rozpuszczalnik, tyle że (wnioskuję po poczytaniu o nich obu) mocniejszy niż ten wspomniany wcześniej.
-Propanol alcohol - rozpuszczalnik, stosowany też w przemyśle spożywczym i medycynie do dezynfekcji, tak więc oczywistym się dla mnie staje, że w kosmetykach robi za konserwant.
Cała reszta alkoholi głównie nawilża i nie należy się ich bać. Pamiętajmy, że np gliceryna też jest alkoholem, a nie wiem czy znajdzie się krem nawilżający, który nie ma jej w składzie.
Podsumowując: Czy "złych" alkoholi należy się bać?
I tak i nie. Jeśli jesteście pewne, że Wasza skóra głowy nie jest zbyt wrażliwa albo włosy nie niszczą się przy każdym dotknięciu, możecie próbować. Na moją skórę głowy alcohol denat działa jak płachta na byka, ale nie u każdego może się tak dziać, więc czasem warto zaryzykować. Sama kupiłam odżywkę i maskę z Alterry (o nich trzy słowa TU), w której składzie znajdziemy etanol pod swoją podstawową nazwą i nic się złego nie stało.
Na dzisiaj to tyle, trzymajcie się ludziska. <3
Jeszcze do niedawna sama niewłaściwie je postrzegałam, dlatego wpadałam w panikę widząc słowo "alcohol". No ale poszperałam, poczytałam i okazało się, że wiedziałam, że dzwonią, ale nie wiedziałam w którym kościele.
Tak na chłopski rozum, alkohole w kosmetykach możemy podzielić na te "dobre" i "złe", choć i te "złe" pełnią pewne funkcje. A więc do rzeczy:
-Alcohol denat [występuje też pod nazwą SD alcohol lub SD alcohol-40]
-Isopropyl alcohol bądź (choć osobiście chyba się nie spotkałam z tą nazwą) Isopropanol alcohol
-Ethyl alcohol [inaczej Ethanol lub po prostu Alcohol]
-Benzyl alcohol
-Propanol alcohol
Te alkohole są postrzegane jako te złe. Dlaczego? Ponieważ mogą wysuszać włosy i podrażniać skórę głowy. W takim razie po co tam są?
-Alcohol denat pomaga wniknąć innym składnikom we włosy czy skórę, dlatego często znajduje się we wcierkach. Pod warunkiem, że nie podrażnia Waszej skóry głowy, można ją spokojnie używać. Jeśli przy stosowaniu takiej wcierki coś zaczyna się dziać - idź wcierko w cholerę.
-Isopropyl alcohol to delikatny rozpuszczalnik, pomaga odżywkom połączyć się fazie wodnej z olejową. No ale skoro jest rozpuszczalnikiem, wydaje mi się logiczne, że może nie tylko rozpuścić olej w wodzie/wodę w oleju, ale i wierzchnią warstwę włosów.
-Etanol - O nim można by całkiem sporo napisać, jednak to co najistotniejsze Ciocia Wikipedia zawarła jednym zdaniu. "Mieszanina 95,6% etanolu z wodą jest popularnie nazywana spirytusem" I z tym zostawiam Was do wysnucia własnych wniosków. :)
-Benzyl alcohol - kolejny rozpuszczalnik, tyle że (wnioskuję po poczytaniu o nich obu) mocniejszy niż ten wspomniany wcześniej.
-Propanol alcohol - rozpuszczalnik, stosowany też w przemyśle spożywczym i medycynie do dezynfekcji, tak więc oczywistym się dla mnie staje, że w kosmetykach robi za konserwant.
Cała reszta alkoholi głównie nawilża i nie należy się ich bać. Pamiętajmy, że np gliceryna też jest alkoholem, a nie wiem czy znajdzie się krem nawilżający, który nie ma jej w składzie.
Podsumowując: Czy "złych" alkoholi należy się bać?
I tak i nie. Jeśli jesteście pewne, że Wasza skóra głowy nie jest zbyt wrażliwa albo włosy nie niszczą się przy każdym dotknięciu, możecie próbować. Na moją skórę głowy alcohol denat działa jak płachta na byka, ale nie u każdego może się tak dziać, więc czasem warto zaryzykować. Sama kupiłam odżywkę i maskę z Alterry (o nich trzy słowa TU), w której składzie znajdziemy etanol pod swoją podstawową nazwą i nic się złego nie stało.
Na dzisiaj to tyle, trzymajcie się ludziska. <3
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)