środa, 10 czerwca 2015

Erica Spindler W milczeniu

Dziś coś z zupełnie innej beczki. :)

"Dziennikarka Avery Chauvin jest wstrząśnięta wieścią, że jej ojciec popełnił samobójstwo. Jak ten oddany ludziom lekarz mógł targnąć się na życie?

Powrót w rodzinne strony, do Cypress Springs w Luizjanie, ma umożliwić Avery znalezienie odpowiedzi na dręczące ją pytanie. Tymczasem dochodzą ją szeptane plotki"

Gdybym nie przeczytała opisu [którego zresztą nie podałam tu w całości, zaraz wyjaśnię dlaczego] zdecydowanie lepiej oceniłabym tę książkę.
Całą historia jest naprawdę naprawdę ciekawa, dość zagmatwana co czyni ją jeszcze bardziej interesującą i rozwiązuje się w sposób... dziwny. Ogólne losy Avery skończyły się tak jak się tego spodziewałam, jednak resztę historii "przepowiedziałam" zupełnie inaczej, więc zdecydowanie mnie to ucieszyło.

Ciągle pojawiała się mowa pozornie zależna, która już w połowie trochę mnie wykańczała. Te szczegółowe myśli i lęki bohaterów wypowiadane przez narratora zdecydowanie nie budowały napięcia [a wnioskuję, że po to tam były] a mnie jedynie nudziły, bo pojawiały się na każdym kroku, a jak wiadomo - co za dużo to niezdrowo.

Jak wspomniałam, tę książkę oceniłabym o wiele lepiej gdyby nie ten opis na okładce, który był jednym wielkim spojlerem [!]. Naprawdę, to co wyczytałam na jego końcu działo się już w połowie książki, więc praktycznie do połowy czytałam tylko z myślą "kiedy zaczynie się w niej dziać coś, czego ja jeszcze nie wiem?" A więc kochane ludziska, niech Was ręka Boska strzeże przed czytaniem tego opisu do końca. Zdecydowanie tyle ile zamieściłam wystarczy.

Podsumowując: Historia zdecydowanie dobra, choć nie jedna z tych po których czuję niedosyt. Jednak ten spojler i język trochę psują efekt.

To dziś na tyle ludzika.
Buziole. : **

wtorek, 9 czerwca 2015

Odżywka do paznokci Golden Rose Black Diamond

O tej odżywce dowiedziałam się z mojego żywego repetytorium wiedzy na temat makijażu, piercingu i manicure - Ewy Grzelakowskiej a konkretnie z TEGO filmu i byłam równie podekscytowana jak ona. A ponieważ wcześniej używałam Eveline 9w1 i czasami było to dla moich paznokci za dużo, tę musiałam wręcz mieć.
Eveline trochę utwardziła płytkę, zdecydowanie lepiej trzymał się na niej lakier, ale stała się szorstka, po zmyciu lakieru miałam wrażenie, że po prostu lekko się łuszczy. Więc kupiłam tę. Użyłam jej kilka razy i miałam wrażenie, że paznokcie są nieco twardsze i ciut szybciej rosną, ale żeby dokładnie to ocenić obcięłam je na krótko i pomalowałam zaczynając w ten sposób test.

Na opakowaniu napisane jest aby nakładać raz w tygodniu po dwie warstwy i tak też planowałam robić. Jednak w pracy odżywka zdecydowanie za szybko mi się ścierała, więc szybko zmieniłam taktykę na jedną warstwę dwa razy w tygodniu.

10 maja
 

13 maja
wydaje się że nie urosły przez te 3 dni ani odrobinkę. Ale urosły. I to całkiem całkiem, tyle że wydłużyło mi się odrobinę przez lata obgryzane do krwi łożysko, co cieszyło mnie niezmiernie. :)

21 maja
 24 maja

i tu znów wydaje się, że nic nie urosły i w ogóle nic się nie zmieniło. Ale urosły. I to całkiem sporo. Całkiem dużo je spiłowałam, bo mój naturalny kształt nie jest za ładny, poza tym wskazujący solidnie mi się rozdwoił, więc nie było mocy.

30 maja

5 czerwca




A więc oto efekt po prawie 4 tygodniach. [zastanawiam się czemu na tych zdjęciach wychodzą mi takie serdelkowate łapy]
Czy ta odżywka działa? 
Tak. Zdecydowane tak. Bez żadnej moje paznokcie nie chcą rosnąć, po tej rosną zdecydowanie szybciej. Nadal się rozdwajają, ale teraz idzie to przeżyć, nie odchodzą mi całe płaty. Poza tym płytka trochę stwardniała, choć nie jest to efekt wow, wreszcie nie są jak papier toaletowy. Przestała się też łuszczyć jak po Eveline no i łożyska chyba minimalnie się wydłużyły.
Efekt jest zadowalający, jednak nadal nie jest to mój złoty środek.

Co jeszcze mogę o niej powiedzieć: Faktycznie, tak jak mówiła RLM jest rzadziutka, więc można nałożyć superhipercienką warstwę. Jednak ma ona i wadę. Smród. Ona śmierdzi jak cholera. Zwykły lakier do paznokci czy odżywka z Eveline się przy niej chowa. Malując paznokcie tą zdecydowanie szczypią mnie oczy i gardło. Mocno się też ściera [świeża, choć już dobrze wyschnięta warstwa nie wytrzymała wcale kilku minut brzdękolenia na gitarze]

Na dziś to tyle. Zdjęcia jakością straszą, jednak efekty w miarę widać. Kolory są strasznie przekłamane. Lakier na ostatnim zdjęciu to odcień 320 rapid ruby czyli coś w stylu ciemnej czerwieni a tu wygląda jak coś wpadającego w fiolet. No nic, mam nadzieję, że zostanie mi to wybaczone. :)

czwartek, 4 czerwca 2015

Uszkodzenia mechaniczne.

Myślałam, że nie dodam tego posta, bo to wszystko wydaje mi się taaaaaakie oczywiste, ale po dzisiejszej wizycie koleżanek i pytaniu jednej z nich co ja nakładam, że wyglądają lepiej niż kiedyś zaczęłam się zastanawiać, czy ja faktycznie nakładam na nie aż tak wiele? Właściwie nie. Właściwie to co przede wszystkim pomogło moim włosom to unikanie uszkodzeń mechanicznych. Oczywiście kosmetyki też dały całkiem sporo, ale włosy to jednak wytwór naskórka, który jest tkanką martwą, więc to co trzeba robić przede wszystkim, to ich nie niszczyć. A zatem gdzie popełniamy błędy?

1. Mycie włosów. - Po pierwsze skóra głowy. Skóra nie ziemniak, nie potrzebuje skrobania, a raczej masażu. Więc zamiast drapać i szorować ją paznokciami, masujmy ją opuszkami palców.

Po drugie włosy - jeśli już konieczne jest umycie ich na całej długości, np aby domyć kosmetyki do stylizacji bądź przygotować włosy do farbowania, pamiętajmy, żeby ich nie trzeć a jedynie delikatnie wmasowywać w nie szampon zgodnie z kierunkiem włosa. Od nasady po końce, nigdy odwrotnie.

2. Wycieranie - owijamy włosy i trzemy ręcznikiem. Brrr.. Nie wolno! Nie trzyjmy włosów a jedynie po nałożeniu ręcznika wygniatajmy z nich wodę lub po prostu zostawmy go na kilka minut. To zapobiegnie ich wyrwaniu, połamaniu i otwarciu łuski.

3. Śpimy z mokrymi włosami. - Mokre włosy są jednak bardziej podatne na wyrywanie i tarcie, dlatego maltretowanie ich w ten sposób przez CAŁĄ NOC nie wpływa na nie dobrze. Sama od dawien dawna nie kładę się z mokrymi włosami, bo od jakichś 5 lat myję je rano i suszę. Jeśli jednak myjecie włosy wieczorem - dajcie im wyschnąć lub wysuszcie je niezbyt gorącym powietrzem suszarki. Odpowiednie suszenie wcale ich nie zniszczy. Jednak o tym było w TYM poście.

Ciekawostka dla tych, których nie przekonuje wieczorne czekanie ani suszenie - 2 lata temu leżałam na jednej sali z chłopakiem, który przez spanie z mokrymi włosami [a miał mniej więcej co łopatek] będąc przeziębionym nabawił się infekcji, która dostała mu się potem do serca. Do szpitala trafił karetką.


4. No śpię w suchych a i tak wyglądają jak kupa. Co jest? A może śpisz w rozpuszczonych? No właśnie, włosy należy upiąć w luźny kok bądź warkocz, wtedy zdecydowanie mniej się ocierają i niszczą. Ja często rano robię francuza lub holendra. Wygląda to dobrze, obejdę tak cały dzień a wieczorem mam to już z głowy, spokojnie w takim kimam. Poza tym jestem prawie pewna, że zauważycie po tym, że włosy zdecydowanie mniej się kołtunią. Z własnego dzisiejszego doświadczenia wiem, że tak jest. Zasnęłam wczoraj w rozpuszczonych a dzisiaj nie dość, że wstałam jak czupiradło, to jeszcze nawyrywałam ich kupę przy rozczesywaniu.

5. Jakieś takie wytarte te włosy, jakieś takie liche.. sianowate.. - niewłaściwe upięcie, bądź niewłaściwa gumka mogą być tego przyczyną. Jeśli upinamy włosy w wysoki, ciasny kok a wieczorem po jego rozpuszczeniu czujemy ulgę, to znak, że coś jest nie tak. Cebulki nie powinny nas boleć. Czasami wystarczy upiąć takiego koka delikatniej lub chociaż od czasu do czasu zastąpić go warkoczem a włosy szybko nam podziękują. Ja z takich właśnie szybkich, ciasnych "czochrańców" zrezygnowałam i naprawdę duuużo to dało.

Do tego gumka. Niech Was kochane dziewczęta łapy nie świerzbią na widok gumek z metalowymi wstawkami.

W nie wplątuje się ich mnóstwo, wiecznie tylko się wyrywają lub odłamują. Taka sama połączona maleńkim stopem będzie zdecydowanie lepsza.


Jednak takie jeśli pokryte są brokatem i/lub ozdóbkami może równie mocno szarpać włosy.

Najlepsza będzie ta z froty, mięciutka, typowa dla dzieci, jednak moim zdaniem nie wygląda ona dobrze, nawet czarna czy brązowa, więc wybieram mniejsze zło.



Dobrym rozwiązaniem będzie też gumka atłasowa, jednak moje włosy są na tyle śliskie, że mi się po prostu zsuwa.

Jeśli - jak ja - lubicie wysokie kucyki, zostając w domu dobrze jest obciąć fragment bawełnianej skarpetki i to nosić jako gumkę. Uwierzcie - trzyma całkiem dobrze, a nic na niej nie zostanie. Jedynie wygląda idiotycznie, ale kogo to obchodzi?

Jeśli używacie tych
 gumeczek do upięcia warkocza/warkoczy, nie ma co na nich oszczędzać. Zdejmowanie ich to zło. Trzeba je rozciąć. TYLKO OSTROŻNIE! Nie chcemy przecież pociąć włosów.

Wiele włosomaniaczek używa gumek Invisibobble

sama jej nie mam, więc nie mogę powiedzieć czy dobrze trzyma włosy i faktycznie ich nie wyrywa, jednak do mnie one po prostu nie przemawiają. Wyglądają jak kabel od telefonu, co mnie nie podoba się zupełnie, na dodatek jedna paczka [3 gumki] kosztuje w granicach 10-20zł. Biorąc pod uwagę, że kupuję gumki wręcz hurtowo, bo ciągle je gubię, nie wydoliłabym finansowo.


6. Wsuwki - pamiętajmy, że wsuwka wsuwce nierówna. Wybierajmy takie z kuleczką na końcu, żeby nie drapała i nie podrażniała nam skóry głowy.

7.  Rozczesywanie. Na sucho czy mokro? Jedni uważają, że ABSOLUTNIE NIE NA MOKRO, włosy są wtedy bardziej podatne na uszkodzenia i należy je rozczesywać na sucho. Inni uważają, że na sucho NIE DA RADY rozczesać, jeśli wyschną nierozczesane są zbyt mocno poplątane i mnóstwo się ich wyrywa, nie ma siły - trzeba mokre.
Ja nie opowiem się po żadnej ze stron, bo każda ma po trochę racji i oba te argumenty są słuszne. Moim zdaniem włosy trzeba obserwować i sprawdzać kiedy wypada ich mniej i mniej je szarpiemy. Ja dzień w dzień rozczesuję je na mokro, używając przy tym odrobiny odżywki bez spłukiwania i to im służy najlepiej. I każdemu radzę znaleźć swój sposób.

8. Kurtki, zamki, ramiączka od toreb.. Brrr.. One często całkiem skutecznie wyrywają i łamią nam włosy. Posiadaczkom długich włosów chyba nie muszę tego mówić. Uważajmy! Po prostu. Jeśli uwielbiacie chodzić w rozpuszczonych włosach, na czas wyjścia warto zwinąć je w prowizoryczny koczek i upiąć jedną lub dwiema wsuwkami. Po przyjściu do szkoły bądź pracy wyjmujemy wsuwki i już. Włosy nie powinny się od tego odgnieść a na pewno się nie powyrywają ani nie naelektryzują. Ja jednak zimą preferuję je upiąć, tak mi jest po prostu wygodniej.

No to dziś na tyle dziewoje. Mam nadzieję, że było to miłe czytadło i czyjeś włosy się dzięki temu poprawią a zwłaszcza Twoje Aga! <3

środa, 3 czerwca 2015

"Nie trzeba mieć tysięcy na koncie, żeby o siebie dbać" czyli moje ulubione i znienawidzone [tanie] zapasy łazienkowe.

Dziś coś bardziej konkretnego, niż tylko wskazówki czyli kosmetyki, których używam. Są to kosmetyki, które pasują mnie, dlatego podkreślam - niekoniecznie będą dobre dla każdego. :)

1. Szampon - Niezastąpiony Babydream
Początkowo wydawało mi się, że nie do końca domywa włosy i to nic dla mnie. Być może tak było, ponieważ moja skóra głowy mocno się przetłuszcza, a ten szampon nie zawiera SLS ani innego tego typu gunwa, ale stopniowo udało mi się ją przyzwyczaić. :)
Zapach jest dość delikatny, znikomy, co dla mnie jest super, bo jestem zdecydowanie antyzapachowa i dla mnie wszystko co pachnie intensywnie po prostu śmierdzi.
Cena: ok 6zł/250ml

2. Odżywka Alterra bio-owoc granatu & bio-aloes
Używałam jej codziennie po myciu. Jeśli nakładałam ją tylko na chwilę, była w porządku, ale jeśli nałożyłam ją na dłużej, tzn chociaż na 15min, była dla mnie świetna. Jeśli chodzi o jej skład, to na drugim miejscu ma etanol, który jednak jest uważany [również przeze mnie] za jeden ze szkodliwych alkoholi i zazwyczaj się go boję. Jednak kupując ją, nie patrzyłam na skład, bo się na tym nie znałam. I okazało się, że ta odżywka nic złego nie zrobiła z moimi włosami. Nie wiedzieć czemu, być może etanol moim włosom po prostu nie szkodzi, ale były po nim naprawdę odżywione, gładkie i miękkie.
Cena: ok 10zł/200ml. Ja kupiłam ją, bo pilnie potrzebowałam jakiejkolwiek a ona była w promocji za 6zł. Opłaciło się.

3. L'biotica Biovax dwufazowa odżywka bez spłukiwania do włosów ciemnych.

Jest jeszcze do włosów jasnych i szczerze nie mam pojęcia czym się różnią, ale jako że mam ciemne włosy wybrałam właśnie tę. Bardzo ją lubię, jednak zdecydowanie jest ona za lekka, żeby używać ją jako jedyną. Włosy pięknie się po niej rozczesują, jednak jeśli nie dociążę ich jakąś jeszcze, nie ma siły - spuszą się.
Cena: 18zł/200ml. Używam jej prawie codziennie [w zależności co i ile nałożę wcześniej] od Wielkanocy i póki co poszła mi nawet nie 1/3 butelki

4. Odżywka Nivea Long Repair, włosy łamliwe, rozdwajające się lub długie.

znowu ukradłam komuś zdjęcie [stąd ten październik 2013] za co przepraszam. Kupując ją przeczytałam skład, jednak powierzchownie i chociaż nie dopatrzyłam się w niej szkodliwych alkoholi, których tam nie było, nie dopatrzyłam się też silikonu, który jednak zaczaił się gdzieś na 8 czy 9 miejscu składu [śmiejcie się, nie mogę się doliczyć]. Zauważyłam go dopiero w domu, kiedy w konsystencji przypominała dawno temu używany silikon z biosilka i zainteresowało mnie to dlaczego. Postanowiłam dać jej szansę, jednak zażałowałam, że podarowałam jej ciepły kącik w mojej łazience. Trudno mi było ją spłukać z rąk, a co dopiero z włosów. Trochę z nią eksperymentowałam, nakładałam po myciu, przed nim na mokre bądź suche włosy, za każdym razem z takim samym efektem - żadnym. Początkowo wydawało mi się, że coś tam daje, jednak któregoś razu jej nie użyłam, a zastąpiłam ją jedynie Biovaxem i okazało się, że - i tak ledwie widoczne - wygładzenie było kwestią silikonu.
Cena: 13zł [?]

5. Sylveco, Balsam myjący do włosów z betuliną i tej samej firmy odbudowujący szampon pszeniczno-owsiany.

Miałam takie same próbki jak na tym zdjęciu. Po tym jak dostałam w sklepie zielarskim po jednej, uznałam, że nie ma sensu tego nawet używać. Bo niby jakim cudem ma mi wystarczyć 10ml na jedno podwójne mycie? A przecież nie będę mieszać obu, bo jak ocenię, który jest dobry? Więc poszłam wysępić kolejne. I okazało się, że jedna próbka wystarczyła mi na dwa podwójne mycia. Tak więc jego wydajność jest świetna. Nie ma on SLSów, zapach ma hmm.. dla mnie nieprzyjemny, ale znikomy. Czułam go, tylko jeśli powąchałam kropelkę wylaną na rękę, na włosach też nie utrzymywał się wcale, dla mnie bomba. Ale czy mył? Tak. I jeden i drugi zdecydowanie tak. Jednak mimo to różnice widziałam kolosalne.
a) po balsamie włosy były gładkie, delikatne, mięciutkie, nic nie swędziało, nic nie piekło, nie przetłuszczały się szybciej - szampon idealny, tylko trochę drogi, ok 28zł, w porównaniu do Babydream [6zł] mocno naciągnąłby mój skromny budżet. Jednak na pewno do niego wrócę.
b) szampon pszeniczno-owsiany, hmmmm.. jestem na nie. Myłam nim w tym krótkim okresie kiedy włosy doprowadzałam do ładu po przeproteinowaniu, no a że w nim jest całkiem sporo protein... chyba nie muszę mówić jakie kuku mi zrobił na głowie. Być może w normalnych warunkach nic by się nie stało, ale i tak wolę nie ryzykować.

6. maska alterra granat - dokładnie ta sama co odżywka o której wcześniej wspominałam.
Odżywka była bardzo gęsta, więc nie wiedzieć czemu, spodziewałam się, że maska będzie jeszcze gęściejsza. Nie jest. Ma konsystencję hmm.. kremu do rąk? Póki co nałożyłam ją tylko raz i... zakochałam się <3 Po tej zdradzie z beznadziejną Nivea Long Repair, cieszę się, że przeprosiłam się z Alterrą. Dla mnie ta maska jest cudowna. Trzymałam ją tylko chwileczkę, a włosy wypiły jej niesamowicie dużo. Naprawdę widziałam, że są trochę grubsze. Pokładam w niej nadzieję. Póki co wydaje mi się być niezbyt ciężka, nie mocno tłusta, dociążyła moje włosy, ale ich nie obciążyła. Moja miłość od pierwszego użycia.
Cena: 10zł/150ml

7. Rumiankowy szampon Johnson's baby
 

Kupiłam go zaraz po tym jak się naczytałam jakie to SLSy są złe. Nie czytałam składu, a jedynie uznałam, że jako dziecięcy szampon będzie delikatny i świetny a tu niespodzianka.
Skład:
-Aqua - woda
-Coco-Glucoside - Poliglukozyd kwasów oleju kokosowego, kosmopedia mówi o nim: "Substancja bardzo łagodna dla skóry i błon śluzowych. Łagodzi ewentualne działanie drażniące wywołane przez anionowe substancje powierzchniowo czynne. Substancja myjąca - usuwa zanieczyszczenia z powierzchni skóry i włosów" Czyli delikatny środek czyszczący. Czyli super. Dalej.
-Sodium Lauroamphoacetate - lauroamfooctan sodu [nawet nie próbuję tego zapamiętać], w każdym razie ciocia Wikipedia mówi, że nawilża i że jest stosowany w kosmetykach do skóry. No świetnie! dalej
-Sodium Laureth Sulfate - upsssss... z TEGO posta już wiadomo co to jest. I szlag trafił psa i nową budę.
dalej nie będę się rozwodzić, to co najważniejsze widać już do tej pory.

Jednak czy ten szampon jest taki do końca zły i spisany na straty? No cóż, skoro już dałam za niego te... 13zł, jeśli mnie pamięć nie myli [za 500ml], to spróbuję, raz kozie śmierć. Efekt? Skóra nie swędziała tak bardzo jak przedtem, ale trochę swędziała. Włosy były świeże, jednak dopiero po kilku dniach stosowania całkowicie dobrze wymyte. To był mój pierwszy szampon, który kupiłam kiedy zaczęłam interesować się włosami i nie uważam, że jest tragicznie zły. Nie jest najlepszy, jednak to właśnie dzięki niemu udało mi się przyzwyczaić skórę głowy do mycia szamponem bez SLS nie chodząc przy tym przez kilka tygodni w smalcu. Nie jest całkowicie delikatny, ale i nie jest całkiem silny, więc jedna butelka jako szampon "przejściowy" się sprawdził. Myślę, że teraz już bym do niego nie wróciła, chyba że traktując go jak szampon z SLS, czyli myjąc nim sporadycznie. No i nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Z tego związku też coś wyniosłam - butelkę. Jednak te z pompką są naprawdę wygodne. :)

KOSMETYKI NIEWŁOSOWE:

1. Sylveco lekki krem nagietkowy.

Nie mam pojęcia w jakim opakowaniu on jest, bo miałam tylko próbkę. 2ml to teoretycznie niedużo, jednak on jest bardzo wodnisty. I właśnie takiego kremu na dzień szukałam. Bardzo lekkiego, który nie zostawi tłustego filmu, natychmiast się wchłonie i od razu będę mogła położyć korektor. No i co najważniejsze, żebym nie musiała się martwić, że włosy przykleją mi się do twarzy i będą tłuste. Jako że moja skóra na twarzy jest dość sucha, nie nawilża on w 100% tak jak bym tego chciała, ale jako krem na dzień się sprawdził. Tej maleńkiej próbki używałam ponad tydzień, więc to całkiem długo.

Niestety ma on jedną solidną wadę: śmierdzi. Niemiłosiernie. Jak wszystko co nagietkowe. Czyli dla mnie starą, zatęchłą piwnicą w której wywieszono mokre ale nadal niewyprane całodniowe męskie skarpetki. Brrrr.. Zapach utrzymuje się około pół godziny, po tym czasie jest do przeżycia.
Cena: ok 23zł/50ml. Jak na to, że 2ml używałam tydzień.. rachunek jest prosty, krem wart zainwestowania. Jeszcze go nie kupiłam, jednak już odkąd skończyła mi się próbka, przymierzam się do niego.

2. Sylveco krem brzozowy
Nie mam niestety zdjęcia, jednak jego też miałam tylko próbkę. Jest to krem, na myśl o którym wpadam w panikę. Użyłam raz - szału nie zrobił. Użyłam drugi - matko boska będę umierać! Miałam po nim jakiś totalny wysyp wielkich bolących pryszczy, które goiły się dobrze ponad tydzień. Serio, to nie były zwykłe pryszcze, tylko twarde, okropne gejzery, których wręcz bałam się dotknąć, bo bolało mnie od tego pół twarzy, a jeden z nich nadal do końca się nie wygoił mimo upływu kilku tygodni. I tak, ja wiem, że na kogoś innego może działać inaczej, jednak na mnie zadziałał tak tragicznie, że bałabym się go komuś polecić.
Cena: chyba ok 26zł, ale szczerze mówiąc nawet nie chcę wiedzieć.

3. Żel do golenia oriflame silk beauty.

Mimo, że zapisując się do Oriflamu byłam dość sceptycznie nastawiona, wszystkie kosmetyki na pokazie mi śmierdziały, zamówiłam krem do rąk [którego zapach mi się wyjątkowo podobał] i żel do golenia. Krem był tak paskudny, że nawet moje stopy go nie lubiły a ja bałam się go komuś dać, więc wylądował w śmietniku. No i tego samego spodziewałam się po tym żelu. Ale jak się okazuje, byłam miło zaskoczona. Początkowo nakładałam go naprawdę sporo, potem zdecydowanie mniej i to również wystarczało. Myślałam, że nim ogolę jedną nogę, na drugiej zdąży wyschnąć, ale nie, nadal był śliski, wręcz.. śluzowaty. Spłukuje się całkiem łatwo, czym też byłam zdziwiona. No i pachnie, hmm.. męskim żelem pod prysznic. Ale po spłukaniu niczego już nie czuć, więc idzie przeżyć. Kosztował chyba.. 10zł/150ml i sobie bardzo chwalę.

No to na tyle z moich ważniejszych kosmetyków ludziska. 3mcie się ramy i majtów mamy. <3

wtorek, 2 czerwca 2015

Porowatość włosów

Każda włosomaniaczka o tym trąbi a jako że jest to sprawa naprawdę istotna [i powinnam była napisać o tym już na początku], nie będę gorsza, też coś napiszę. :)

 Przede wszystkim co to jest porowatość?
Nasze włosy możemy porównać do ryby, gdyż mają łuski. Nie są to łuski idealne i proste w konkretnym kształcie jak u ryby, a jedynie nierówne poszarpane strzępy. Jak tu:
Tak więc porowatość to nic innego jak odchylenie łusek od reszty włosa i ich odległość od siebie.

Na to jak duże są nasze łuski oraz jak są daleko od siebie nie mamy żadnego wpływu, jednak na to jak mocno są domknięte możemy wpłynąć. Oczywiście jeśli nasze włosy z natury mają mocno rozchylone łuski, to nie będzie się dało ich całkowicie zamknąć i zrobić tafli idealnie prostych włosów, jednak z własnego doświadczenia wiem, że trochę da się to zmienić.

Ale do rzeczy:
Włosy wysokoporowate to takie, których łuski są mocno rozchylone, najczęściej dość sianowate [większe szczeliny - więcej wody z nich ucieka], szybko chłoną i oddają wodę, czyli szybko mokną i szybko schną, będą też chętniej "piły" odżywki i oleje. Kręcone włosy są przeważnie wysokoporowate, choć wysokoporowate niekoniecznie będą tymi kręconymi.

Niskoporowate to te piękne, błyszczące, lejące, odporne na stylizacje i zniszczenia czyli w skrócie całkowite przeciwieństwo wysokoporowatych.

Sama określiłam porowatość swoich włosów na podstawie takich właśnie wskazówek, ale przede wszystkim obserwując je przez kilka tygodni. Już po jej określeniu próbowałam znaleźć jakiś sensowny test no i ten wydaje mi się być dosyć porządku, gdyż nie ogranicza się tylko do porowatości wysokiej, średniej i niskiej. Bo przecież nic nie jest tylko czarne lub białe. :) A oto on:
Jedyne z czym tu się nie zgodzę to "lubienie się z olejem kokosowym", jest on w większości przypadków odpowiedni do włosów niskoporowatych, jednak nierzadko zdarzają się wyjątki i myślę, że całkiem sporo osób które mają właśnie taką porowatość, nie będzie w stanie używać oleju kokosowego.

Moje włosy przed moim włosomaniactwem miały średnią porowatość czyli "normalną" jak to zostało tu określone, jednak teraz zdecydowanie zmniejszyła się. Nie są one nadal - i raczej nigdy nie będą - niskoporowate, ale mają tę "średnią zmierzającą do niskiej", co mnie niezmiernie cieszy, bo są po prostu gładsze i bardziej lśniące [niestety przez to bardziej kapryśne]

Na początku myślałam, że tylko mi się wydawało, że włosy trochę szybciej mi schną [no cóż, rzadko pozwalam im samodzielnie wyschnąć, więc trudno było mi to określić] i trudniej je zmoczyć, gumka zdecydowanie bardziej się zsuwa a loki szybciej rozprostowują, ale jednak znalazłam banalny sposób na sprawdzenie tego. Kiedyś często bawiłam się włosami w ten sposób, że łapałam tylko jednego i przesuwałam palcami po jego długości od końcówek po nasadę [tak, dobrze to napisałam, nie odwrotnie], bo bawił mnie ten dźwięk. Takie dziwne skrzypienie. Ostatnio zrobiłam to znów. I... czułam, że włos jest gładszy i nie skrzypi już tak bardzo. To było dla mnie równoznaczne z domknięciem łuski i przy okazji wymyśliłam w ten sposób test na sprawdzenie porowatości. Oczywiście potrzeba do tego jeszcze jakiegoś punktu zaczepienia, tzn najlepiej osoby, która zna swoją porowatość i jej włosa [tak, wiem, troszeczkę przekombinowane, ale chyba znajdzie się jakaś koleżanka, która zna swoją porowatość i będzie w stanie poświęcić dla Was jednego włosa.] a jeśli nie, to przynajmniej będziecie mogły dokładniej obserwować efekty Waszej pracy nad nimi.

No tak, no to porowatość określona, tylko hmm.. po co to komu? Szampon, odżywka i heja banana.
Ano nie końca. Włosy wysokoporowate będą się lubiły z zupełnie innymi odżywkami czy olejami niż włosy niskoporowate i w konkretnych warunkach będą się zachowywać zupełnie inaczej, dlatego będą wymagały innej pielęgnacji. Dlatego też powinnyśmy wiedzieć jak świadomie dobierać kosmetyki.

Jestem właśnie w trakcie dokształcania się na temat olejów i jego doboru w zależności od rodzaju włosów, więc następny wpis powinien być właśnie o tym.
Buziole ludziska! <3
 
 PS: Znów wybaczcie mi brak źródeł, ale po prostu nie pamiętam. Raczej nie przygotowuję postów i nie wrzucam ich od razu, ale zapisuję konkretne zdania i obrazki a potem nie wiem co jest skąd.